wtorek, 6 grudnia 2005

Sobotniej domówki


Bywa tak że nawet czołowi kamerzyści gdzieś tracą akcje gubiąc główną scenografie, bądź aktora. Podobnie będzie w przypadku tej notki, tym razem redaktor naczelny podczas Sobotniej Domówki z pewnych okoliczności jest w stanie opisać tylko pierwsze 2 godzinki tego widowiska, kabaretu, melanżu.

Spontaniczność, troche dezorganizacji oraz smaczek zamieszania w końcu, około 19:40 stawiają Nas na przystanku, gdzie czekał już sam aranżer Tomek.

Przez gąszcze segmentów, gęstwine dachów oraz las płotów docieramy w przydzielony nam "biały dom(ek)". Samo pomieszczenie to dwu piętrowa siedziba. Przydzielono nam wysokości, więc gęsiego pięć osobistości dreptało po krętych schodach na drugie piętro. Zaś drugie pięterko dzieliło sie na pokój wizytowy, sypialnie i (całe szczeście) łazienke.

W tym dość arystokratycznym domóstwie rozpoczeliścy klasyczne "pochlajparty", wczulismy sie w wzniosły klimat po czym polał sie pierwszy centymetr sześcienny Absolwenta, którego było w zapasie około 1,5 litra plus przystawki.

Rozpracowujemy go w tempie świetlnym, po czym w kilku etapach poznałem bardzo doglednie zresztą Tomkową ubikacje.

Dalszą cześć z fabularyzuje Wam Kefir:

Ognista woda nawet nie wiem kiedy została spożyta i od tego momentu moje relacją są pozbawione szczegółów, których niestety nie byłem w stanie zarejestrować... Zdziwiony sytuacją mojego 'alokoholowego sojusznika' krążyłem gdzieś miedzy pokojami tegoż pięknego domu oraz zaliczyłem niezłą gadkę z pewną osobą, o której treści właściwie dowiedziałem się dnia następnego...

Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy, co nadmierna ilość alkoholu może rzeczywiście zrobić z człowiekiem i nie chodzi mi tutaj o sam stan, który zresztą z bigiem czasu się pogarszał. Niestety musiałem szukać kibla na dole z wiadomych powodów, co skończyło się m.in. bliskim kontaktem ze śliską podłogą. Po tych kilku chwilach spędzonych w w/w miejscu wróciłem na górę i spokojnie, sam czekałem aż ten wieczór się zakończy.

Nagle znalazłem się w samochodzie wiozącym mnie do domu. I w tym miejscu pragnę podziękować starszej siostrze Kasi oraz serdzecznie pozdrowić “Malinowego Tomka” - Gospodarza. Tradycyjnie zakończyłem tą noc w domu, w pewien sposób. W jaki? Sami się domyślcie...

Myślę że melanż zaliczymy do udanych, ale tych, z których nie wyszliśmy cało że tak powiem.


Na koniec pozdrowienia dla Tomka, oraz pierwiastka żeńskiego imprezy.


"...nie łatwo mnie zamulić, ale zerwał mi się film..." - Mes

niedziela, 27 listopada 2005

Double friday party


Musze przyznać że jestem sympatykiem imprez w piątek. Z kilku przyczyn: bywają bardzej spontaniczne, relaksujące, a w końcu - ma sie po nich jeszcze dwa dni weekendu.

To był "double friday party"Minidomówka, oraz połowinki XV LO w klubie Lokomotywa.

Mój srebrny Fuji, właśnie wskazał na godzine 18:00, tak na marginesie to według moich statystyk najcześciej o szóstej wyruszamy w teren, wtedy to oddajemy sie pod opieke kapryśnej i ekstremalnej porze dnia jaką jest noc.

Jako pierwsze w rozkładówce mamy - Imieniny Katarzyny. Bogato zapełniony stół, mnóstwo kobiet, znajomych i alkoholu. Przyszło Nam tam zabalować około godziny, później odbieram Kefira który miał pare problemów technicznych.

W sumie ujemnym czynnikiem była podróż, była dość "chaotyczna". To troche stresujące bładzić po obcym terenie w poszukiwaniu ulicy Wólczańskiej, nie wspominając o "renomie" dzielnicy jaką łodzkie Śródmiescie może sie poszczycić.

Klubik, tak to dobre określenie, więc klubik Lokomotywa, to bardzo klaustrofobiczne jak na kluby przystało - miejsce. Przy największym natężeniu muzycznym było jak w saunie. Jak przystało na sztab głowny tego skromnego bloga, ja oraz mój towarzysz zasiedliśmy przy barze. Było wściekle, ale i też słodko, bo mój alkoholowy sojusznik skorzytał z dobroci zwanej Białą Lokomotywą (krótki słownik drinkowy [KSD]: 25 ml Kahuli + 25 ml Wódki + 75 ml mleka, zshakerowane, przyozdobione bitą śmietanką). Dj pokazał poziom między 22:00 a 00:00. Wtedy oto wraz z solenizantką oraz resztą "ex-gosci imieninowych" wpadamy w wir clubbingu, wtedy to Kefir rozszałał sie przy niejakim "Would You Feel", wtedy to oto pomnkneło mnóstwo klasyków, wtedy oto cała sale była jednym skaczącym tłumem proszącym o spotegowanie hałasu, wtedy był punkt kulminacyjny, wtedy oto w tej dużej saunie wypociłem sie jak mały wieprz, szarpiący sie przy wyrzynaniu.

Ile emocji, ile zdarzeń, ile pisania. Wspomne o prymitywizmie "szatni". O brutalności bramkarzy [!]. Tajemniczej histori soft drina. Tej panny wywijającej przy słupie. I tych pannach na które po 10 wściekłych jeszcze miałbym problemy spojrzeć.

Ale tego że impreza mimo wszystko udała sie nie śmiem podważyć. Głownie za sprawą osób towarzyszących, dzieki którym prawie do końca nie było nudno.


"...jak nie z tą to z tamtą..."- Mes

niedziela, 20 listopada 2005

Soda Bar


To są te soboty.

Sporo nas jakaś dycha na starcie, pomijam fakty dezorganizacji, ale jakoś sie odnaleźliśmy. Spontanicznie przed przejazdem, rozgrzewka - tutaj kolejny dowód dezorganizacji - skazany na soft drinki. Bo towarzystwo "wódkiniepijące", sofcik na prędko, godzina 20.00, tramwaj lini 8.

No ale w środku komunikacji miejskiej trafiamy na "znajomych", nowo poznanych przyszłych klubowiczów. Widocznie grono płci pięknej rozochociło ich do dalszej zabawy.

Klub? Sam klub miał dwie sceny, jedną malutką, zaś drugą bardzo pakowną. Podział muzyczny było dość drastyczny: malutka izdebka (tj. ) dudniła klasycznym klubingiem, śmierdziała papierosami i pachniała seksem, z koleji pakowna sala (Funaberia 2) tworzyła hermetyczne środowisko (gdzieś do 21.30) "zchilloutowanychreageemanów", później wszystko sie wymieszało i o selekcji można było zapomnieć, vida muzyki ragga, reagee, momentami remixy popowo - rapowe. Ogólnie ten podział stanowił dość barwne ubarwienie imprezy gdyż na monotonie clubbingu sie nie narzekało.

Punkt kulminacyjny nastąpił w przedziale 22.00 - 24.00, wtedy oto "zaklubowałem sie na śmierć", i przeszedłem do ściemniaczej ofensywy, pod tym względem trzeba było zanurzyć sie w smrodzie papierosów i zapachu seksu - w Soda Barze. Tutaj kandydatek nie brakowało, nie będe tu tego uzewnętrzniał tylko pozdrawiam Kamile.

Finish, na piętrze pousypiane panny, powoli konający zawodnicy, klub pustoszeje. Dobra, dezorganizacja x3.
W samym autobusie senność buchneła wraz z otwarciem drzwi. Podróż zajeła nie wiele. Ale impreza kończy się dziś.

Trzeba odonotować fakt że byłem jedynym delgatem A.r.t.d. Szkoda.



"...klub na miescie, 5 stów na wejscie, 5 sztuk na seks, więc: polej, przechyl, powtórz..."- Finker

poniedziałek, 7 listopada 2005

Asiu...

                                                Dla Ciebie, od Nas. A.r.t.d - nigdy nie zapomnimy.

wtorek, 1 listopada 2005

Halloween



Tak, Halloween, takie prostackie święto na siłę wcisniete do Polski. Korzystam z okazji, oraz mojego triumfalnego powrotu. Lądujemy w klubie Camelotcie.

A tu widzimy rzeszę ludzi, którym pchanie świąt z Ameryki (i pewnie sam proces "amerykanizacji") również nie odpowiada, a wieczór spędzają przy wykwintnych napojach.

Tequila Gold, tu nie istotny jest cennik, poproś, płać, pij. Chwilowo poczułem się w upalnym Meksyku, pośród pięknie malowanych stolików, kolorowo haftowanych szat meksykanów. Do Polski, po piwach (Kefir zlał sobie do gardła jeszcze wściekłego psa), sprowadził mnie zimny, orzeźwiający wieczór, zchiiloutowni w tramwaju, (w miedzy czasie zalewamy osiedle), później na osiedlu dochiiloutowujemy się.

Dobra, chłód nocy zrobił swoje, kończymy koronny chiil-out, wyborowe Halloween.

Pzdr!




"...kielon weź podnieś - niech noc nas porwie..."- Procentee

sobota, 29 października 2005

Niby miało być ciekawie - domówka



Autorem tekstu jest nieodłączny już kompan "A.r.t.d", Kefir:

Więc za powiedział się kolejny melanżyk. Niby miało być ciekawie - domówka, cała noc... ale zabrakło mojego najwierniejszego melanżowego towarzysza, czyli właściciela tego bloga. Sam melanż należał do tych z kategorii 'siekiera'. Hektolitry alkoholu i niekoniecznie rozgarnięte towarzystwo... Do tego doszła muzyka w stylu białych rękawiczek, gwizdków i nierozłącznego okrzyku: JAAAAAAAAAAZDA! Więc jedyną rzeczą, która mnie ratowała był alkohol...

Większość towarzystwa preferowała złocisty napój połączony z pewnym zielonkawym specyfikiem. Ja jednak postawiłem na polską wódkę. Ta zadziałała szybko i mocno. Szukając swojego miejsca pośród pijanych typów oraz trzech całkiem fajnych panienek, które po spożyciu były bardzo 'obrotne', znalazłem się w sytuacji, której się najmniej spodziewałem... mianowicie wywijając dancing przy wiadomo jakiej muzyce... Później jednak zmieniłem miejsce pobytu na kanapę i na niej spędziłem najfajniejszą część tej imprezy :). Po pewnym czasie niestety nadszedł najniefajniejszy moment imprezy, mianowicie 'kiblowanie', które zajęło mi ok. 30min. :|.

Jak to zwykle bywa na domówkach, musiałem ją opuścić jako pierwszy... W domu dokończyłem 'kiblowanie' przez okno, będąc przekonanym że do toalety nie zdążę. Tyle pamiętam.

Sprzątanie pozostawiam tym co zostali na całą noc, a odpychania zapchanego kibla, który w dodatku wylał, szczerze życzę pannie, która pozostałą wódkę rano WYLAŁA!

KEFIR!


Żałuje że mnie nie było... Pozdrowienia Piotrowi, props!





"...nie ważne gdzie, ważne z kim..."- Mes

sobota, 15 października 2005

Klub Camelot


Pomyśl, masz jeden kafel na start, jest piątek wieczór, parę promocji w przykładowych pubach, uzbrojone w najlepsze alkohole na świecie. Czy myślisz że wydałbym chociaż połowę tych oszczędności? No coś Ty.

Wydałbym wszystko.

Krótka reklama, Klub Camelot. Sympatyczna atmosfera, Kefir, Ja, godzina 18:00, stanowisko przystanek, po jakieś godzince jesteśmy w wyżej wymienionym lokalu. Cóż za atmosfera, ład, spokój i na wprost wejścia - barman. Barman - mnie najmniej obchodził, ale to co było za nim na ludziach moich preferencji robi ogromne wrażenie, piękna wystawa szkła, plakietki to: tequila, brandy, Cristal itp.

Wild dogs plus strong beers, (europejsko - bo trzeba nadać temu blogowi nowoczesny charakter), taka dawka może lekko popieścić, krótko trwały luz. Czemu tak skromnie? Bo może blog można zrobić europejskawy - ale nie kur*wa mój portfel.

Pozdrowienia dla Siostry i Koleżanek.


"...czas przestać w miejscu dreptać..."- Adode

sobota, 8 października 2005

Spontan w piciu



Spontan w piciu. Organizowanie na szybko, nie wiem co to za piątek, ale wszystko szło jak po maśle...

Mam 18.45, wspólnie z kefirem, pocinamy po wódke, bez zbędnych problemów zdobywamy wymarzony trunek. Wraz z godziną 19.00, trunek fachowo odbity, płynie do kieliszków bezbarwny napój, zapełniając po maks 100 ml ich możliwosci!

Męska impreza, cicha muzyka ( nawet bez płci pięknej ). Nikogo sie nie spodziewamy. Ale organizator znany już z dziwnych reakcji, oraz układów wpuszcza, jakieś średnio znane nam osoby. Całą umowe strzela ch*j w przeciągu 25 sekund. I tu mamy czarne minuty imprezy, których kronikować nie zamierzamy.

Po rozbiciu flakonu, oraz opuszczeniu "gosci nieproszonych" wybijamy na osiedle, to finał imprezowy, mnóstwo sprintów, gdzieś przez chwile pojawia sie, Jakub. ;-)

Pozdrowienia!




"...polska wóda - to nie sake..."- Smarki Smark

sobota, 1 października 2005

I to jest sobota...



I to jest sobota na którą czekałem dwa tygodnie?! Szybko sie kończy.

Mamy sobote, dziś wiesci z długo zapowiadanej domówki, a.r.t.d na domówkach, rzadko zdarzają sie imprezy tego cyklu, czy nawet tego tytułu.Temerature podgrzewało, grono towarzyskie, miało być w pełni wyselekcjonowane, jak określić skład? Melanżowe Galakticos!

Lokal? Udzielała pewna osoba, która dość długo trzymała w niepewności, na krótko przed dniem potwierdziła wiarygodność 1 października, i przyklepała to dniem melanżu.

Wszyscy kończymy na ławce przed 18.00 z minami, że gdyby na ich zarys tworzyć wektory mielibyśmy klasyczny zygzak. Zygzak? Zygzak miał być o trzeciej w nocy, w wektorach, ale rysować miał trase do domu.

Czemu sie nie udało? PKU jak to mówią, nauczka żeby nie planować, organizować a tym bardziej kupować! Na łamach tego prostego bloga przepraszam zaproszonych przez wice-organizatora.

Szczerym 'spierdalaj' pozdrawiam udzielacza lokalu, którym wystawił wszystkich, a na piedestale mnie!




"...nie wierze w pecha, wierze w skurwysyna..." - Zkibwoy

Pamiętnik z Melanży!



Pamiętnik z Melanży!

Oto ja, ręka mordercy? Czemu? Nie wiem, może dlatego że morduje w rękach wątrobę, trzymając narzędzie zbrodni - pieprzony kielonek!




"...mówią blogi, człowiek..."