sobota, 15 marca 2008

Zakopane

Mam niezłe zaległości, niezłe, jeszcze zalegam ze 100dniówką, jednak film ułatwi mi napisanie z tego notatki, mamy już marzec, ferie zimowe minęły dawno, mimo że w centrum polski, mało one miały wspólnego z zimą, na przestrzeni lat: tej zimy pełnej śniegu ludziom coraz bardziej brakuje, więc robią tak jak my, jadą do polskiej krainy zimy jaką jest Zakopane.

Więc pierwszy tydzień ferii spędziłem dosłownie cały z Karolinką, każdy fragment dnia, w którym łaziliśmy po górkach, dolinach, Krupówkach, dolinach, bryczkach, Krupówkach i tak praktycznie codziennie, normalnie w górach wieczorem ludzie się nudzą, wbijają do swoich chałupek, włączają odgrzewanie na full, zakładają ciepłe kapcie i robią turystyczny relaks przed telewizorem. My w tym momencie, chcąc nie chcąc opuszczaliśmy chałupkę.

Chałupka - dwupiętrowy wypas, położona stosunkowo daleko od centrum, ale nie możemy narzekać, pokój była naprawdę duży, nadawał się dla trzech-czterech osób, łazienka tylko dla Nas, więc zaraz zapełniła się kosmetykami, ręcznikami i zapalniczkami, oprócz przestrzeni nasza kwaterka miała kredens, z niezbędnikiem, który miał tak ważne znaczenie dla dalszego biegu tej historii.

Pierwszej nocy mieliśmy typowo oblać nasz szczęśliwy przyjazd, oczywiste. Nie mogliśmy upijać się w trup, w końcu na drugi dzień czekały na Nas różne wycieczki, szlaki, które reszta (niepijąca) strona ekipy, zdobywała bez trudności, kiedy my szliśmy osłabieni już na śniadanie, ale niemalże z każdą wyprawą dzielnie daliśmy sobie radę. Do sedna, te wieczory przepijały Nas na wylot, pierwszej nocy stanęło pół Żołądkowej z Miętą, pękło w normalnym tempie i kiedy butelka świeciła pustą, a ja wypowiadałem długi monolog życiowy Karolinka już dawno kimała, nieco urażony, poszedłem do SWOJEGO łóżka. Trudno powiedzieć kiedy, ale jeszcze trudniej powiedzieć dlaczego obudziłem się w nie swoim łóżku po: 'Co ty tu kurwa robisz?' byłem przekonany, że Karolinka właśnie mi na to od powie, lecz ona miała o tym tyle pojęcia, co ja. Rano obudziłem się z dwoma kacami, alkoholowym i moralnym, z tym że moralny bardziej nie dawał mi spać niż ten typowy, moje lunatykowanie było oczywiste dla mnie, ale zasadniczo nie ma żadnego dowodu, że nie wbiłem się do łóżka w pełni na umyśle i co gorsza w niecnych zamiarach, osobiście w stanach trzeźwości zawsze moją przyjaciółkę traktuję jako przyjaciółkę, a po pijaku nie wyszło moje alter-ego, mimo, że niestety tak to wyglądało. 
Żeby zapomnieć o tym dziwnym incydencie, tuż po obiedzie zakupiliśmy pół litra Krupnika i tak jak dzień wcześnie rozpracowaliśmy go bez problemu i pośpiechu, tym razem nikt nie lunatykował, chyba, trudno powiedzieć co ze mną się działo, ale przy którymś kieliszku, mimo trzeźwego zachowania, na drugi dzień miałem czarne dziury pamięci, wiele rzeczy musiałem sobie przypominać, przy pomocy Karolinki, która na te przypadłość ogólnie nie cierpiała. Ogólnie to Karolinka dawała w palnik, że aż byłem dziw, targały Nią oczywiście wątpliwości, ale to tylko w okresie zakupów, kiedy pierwszy kieliszek wpływał na szerokie drogi jej krwio-obiegu dawała do końca, a krótko po trzeciej miarce najczęściej pytała: 'Zmęczymy to?' I tak nigdy nic nie zostawiliśmy.
Trzecia noc stanowi przełom, po raz pierwszy zdecydowaliśmy się na wódkę czystą i nieco większą butelkę, zero-siedem Polskiej Wódki, oczywiście kupiliśmy ją z przekonaniem: 'Cóż najwyżej zostanie, prawda?' Prawda, najwyżej. Szliśmy sobie wieczorem, wracając ze sklepu, po prawo świeciło kilkanaście lampek Butorowego Wierchu rzucając niepewny błysk na oblodzone chodniki, błysk odbijał się w torebce od denka butelki, a siarczysty mróz dotkliwie mroził jej zawartość, skoncentrowani bardziej niż na sobie - to na butelce, dreptaliśmy w uniknięciu wywrotki. Karolinka przeżywszy już jedną wywrotkę, w dużej skali obciachu bo przy około 20 osobach, prosto na dupkę, szła bardzo skupiona. Libacja zazwyczaj zaczynała się przy Na Wspólnej, a kończyła przed północą, ale tym razem nabój promilowy był dłuższy i mocniejszy...
Czwartego dnia zerwałem się jakby wybudzony z drzemki, chciałem krzyczeć: 'Pijemy?' Na stole był chaos, Karolinka sapała kobieco w drugi rogu pokoju, flaszka była empty, jak komórka moich wspomnień wczorajszej nocy, poderwałem głowę - trach - kac powalił ją z powrotem na poduszkę, Karolinka kimała w najlepsze, nabrawszy spory haust soku, zbudziwszy Karolinkę odświeżaliśmy moją pamięć, były filmy, po raz kolejny zachowywałem się stosunkowo trzeźwo, mimo że film zerwał mi się po raz pierwszy w życiu tak drastycznie. Dla Karolinki to był dzień jak co dzień, na śniadanie mieliśmy się meldować o 10:00, a Karolinka o 9:50 szła do łazienki, o 10:05 wpadała 'No już!' zazwyczaj z jednym pomalowanym okiem, a o 10:15 wychodziliśmy i to tak jak-dobrze-poszło. Czwartej nocy odbijałem dużą Polską Wódkę, na zasadzie: 'Cóż najwyżej zostanie, prawda?' spokojnie można przyjąć to za dewizę tych wczasów i mimo że film rwał mi się nieustannie od pierwszej nocy, to wódki rankiem nigdy nie było.
Piątej nocy, wreszcie dopadł mnie typowy kryzys, po drogim kuligu, podczas którego alkohol lał się strumieniami i naprawdę było ostro, Nasza dwójka prowadziła się raczej na spokojnie, w chałupce czekało kolejne 700 ml Polskiej Wódki, mimo to dałem się skusić na kilka wazonów, musiał to być gwóźdź do trumny, bo na dwie ostatnie miarki do mety, poddałem się, właściwie próbowałem, ale niesamowicie silna tego dnia Karolinka, WYMUSIŁA na mnie te miarki, ranek kolejny raz przypominał mi ból istnienia...
Szósta noc, przede wszystkim nikomu nie chciało się nigdzie iść, ale też nikt się nie chciał do tego przyznać, postanowiliśmy Zakopane pożegnać w dyskotece, byle jakiej i byle gdzie, oboje sceptyczni, ale żadne nie chciało się przyznać, Karolinka ubrała rajtuzki, ja kalesonki i na miasto, do tego żeby mróz nie doskwierał zaaplikowaliśmy połóweczkę Sobieskiego Waniliowego, na dodatek zaczął SYPAĆ śnieg, więc wiadomo bez czapek wpadliśmy do Genesis: mokrzy i zniechęceni, ale impreza nabrała impetu. Zaczęło się od piwa i sytuacja dzieje się szybko, mijam jakieś piękne oczy, chwilę później zaczepiam, zagaduję i ją mam. Więc z Olą dobijam do trzech piw i prowadzimy ożywiony relaks na kanapie, kątem oka obserwuję Karolinę, jej czwarty drink migał czerwonym światłem, obok Niej siedział jakiś mężczyzna, Karolinka była lekko zagubiona ale ostatecznie wyszła i uciekła przed chłopcem, który za te cztery drinki liczył być może na coś co Karolinkę gwałtownie przeraziło. Kierunek kwatera Nasza, a później już w dwójkę ja z Olą kierunek kwatera Jej, a tam Absolwent wdzięcznie na mnie patrzy, wiem co robić, dalej gaśnie światło.Na kwaterze swojej witam o 4:30, około, Karolinka nie przywitała mnie specjalnie miło, a wystałem się pod drzwiami z 15 minut, śnieg prószył jeszcze mocniej niż wtedy kiedy wychodziliśmy, miałem się umyć, pamiętałem, Karolinka padła i po chwili spała już jak 10 minut wcześniej, ja też się położyłem, wrażeń było zbyt dużo.

Było cudownie, mimo że puściłem ogrom pieniędzy w promile, które parowały ze mnie jeszcze dwa dni później, ale zapiliśmy potężnie jak nigdy, prawdziwie hardy z Nas duet, bo wieczór w wieczór tankowaliśmy oporowo, ale za tą beztroskę i luz kocham Karolinkę, za piękny i prawdziwie zimowy wypoczynek kocham góry, takie wypady na ogół korzenią się w pamięci, a retrospekcje z tych miejsc pokrywają się z jakimiś wydarzeniami i wiem że to będzie wydarzenie newralgiczne w wspomnieniu o Zakopanym.


'...pijmy jak Nicolas Cage w Zostawić Las Vegas...' - Pierrot