piątek, 23 września 2011

Wakacje roku 2011 / Ślub siostry

Podsumowując chłodne, aczkolwiek w moim mniemaniu gorące wakacje, nie mógłbym zapomnieć dość - to chyba zbytnio mało dosadne słowo – istotnie, niemniej istotniej imprezy, który w moim istnieniu, w istocie staję się nieistotna. Lecz nim przejdę do aktu głównego tej opowieści, czas wspomnieć, choć trochę na skróty, wakacje roku 2011.

Akurat gdy zasiadam do tej notki wybiła kalendarzowa jesień, astronomicznie i kalendarzowo, bo podobnież ma to jakieś magiczne znaczenie, za oknem jesień ma się już świetnie, prezentuję się w modzie wśród ulicy, uwidacznia na drzewach, trawniki brutalnie obrzuca kasztanami, a i termometry ulegają jej naporowi niebieskiej kreski, która powoli rankami nie wypuszcza już czerwonej na linię Celsjusza. Wakacje, o których lekko już zdążyłem się wystukać w notce o Mielnie, należały do bardzo towarzyskich, zdecydowanie, poznałem podczas tegorocznych wczasów masę ludzi, od dobrych chłopaków, po kilkadziesiąt różnego rodzaju kobiet: od fanek rapu, przez roztańczone protektorianki i miłośniczki mocniejszych wrażeń i używek, na dziwkach kończąc – i tutaj można szukać dwuznaczności. Alkohol i narkotyki, trzymały się ze mną kurczowo pod ramię, alkohol z jednej dla dobrego humoru i głupich pomysłów, dragi z drugiej, żebym z lewa nie słał się na nogach, zawiązywał mocno relacje gadając z prędkością kopulacji królików, na króliczej kopulacji kończąc. I oto tak od czerwca do września biesiadowałem w akompaniamencie dwóch tych zdradliwych bestii, tłukąc się to po klubach, to po bałaganach, a niekiedy po gębach. Co do pieniędzy będę szczery, jeszcze w życiu nie wydałem ich aż tak dużo, abym aż tak bardzo żałował, odnotowałbym z trzy imprezy gdzie ich wartość stanowiła miesięczną najniższa krajową – na szczęście mam tu na myśli polskie warunki, ale pocieszenie to marne, bo na papierze zarabiam niewiele więcej. I choć dłużnicy otaczają mnie uśmiechem, dobrą radą, na niekiedy blisko ślepiąc przed laptopem wokół zmrożonego Stocka, to było fajnie. Aczkolwiek, wielu osób zabrakłoby w opisach poszczególnych imprez, mało, mogłyby nawet nie odczytać o sobie wzmianki, co w poprzednich wakacyjnych rocznikach było istotnie nieprawdopodobne.

Przejdźmy do istoty rzeczy. Mam sierpień, o dziwo jest ciepło, wręcz duszno. Duszpasterski obiekt ogrzewało słońce, które, ogrzewało tego dnia wiele dusz, jednych niepewnych i zestresowanych, drugich rozluźnionych i gotowych na zabawę. Ja byłem jak na barykadzie, z jednej strony stres związany z rolą świadka na Ślubie Siostry był świdrujący, na przemian uczucie to chłodził mocny kac, ciągnący się od 5 dni, podczas, którego w naturalnych okolicznościach relaksu byłoby mi wszystko jedno, więcej, miałbym wszystkich w dupie. Tu nie miałem, wierzę, że wypadłem dobrze, chociaż z kościołem ostatnio niewiele mnie łączy, a jeśli już mamy się jakiś więzi dopatrywać, to mnie również przydałaby się taca na ofiary – tylko w srebrze i beczka wina mszalnego.

Wesele. To jest gwóźdź programu, kto tam myśli o poprzedzającym nudnym spektaklu, suknie i tak na weselu widać, garnitur też, a nawet wiele jego elementów, zamiast księdza pogadać może wodzirej, a do tego nikt nie siedzi o suchym pyszczku, a i zagryźć jest czym no i muzyka gra, a dźwięczy tymi niewydarzonymi organami. Z kuzynem przy rosole – bije pionę. Później wpadam w wir zabawy, łapiąc się różnych partnerek, kieliszków, popity, toastów i chóralnego śpiewu. Do tego kilkakrotnie zbaczam na wąskie ścieżki euforii, a żeby zabawa chociaż zajebista, nie pozbawiła mnie mocy. Podczas \'oczepin\' musiałem być właśnie w szczycie odurzenia, oto koka pędziła po synapsach jak InterCity, a wódka podmywała jej tory niczym wazeliną, że ten toksyczny pociąg pędził do euforycznej destrukcji. To nie nastąpiło, natomiast zdekonstruował filar imprezowego umysłu jakim jest poczucie wstydu, to dało słaby pląs na oczach zgromadzonych, a tak że szkiełko z czerwoną lampką zdążyło te błazenadę zarejestrować. Lecz, kto wtedy się o to martwił. Na domiar festiwal fajerwerków rodem z Sydney wzbogacił mnie o kila następnych kieliszków, które podlane zostały mocno \'energetycznym\' RedBullem. Do domku z uniejowskiego Zamku dotarliśmy o własnych siłach, w dodatku na werandzie przy uroczym wschodzie słońca zrobiliśmy jeszcze pół litra. 
Świt tego poranka kadruję w najważniejszym albumie, sporo tam fotek z Uniejowa, tylko twarze się zmieniały, jedne się zmieniły i ich zmiana nie pozwala już zmienić wobec nich stosunków, wśród drugich zmiany zachodzą w podobnym kierunku, a zmiany trzecich umacniają mnie w przekonaniu, że ich już nie chciałbym zamieniać.

O poprawinach nie wspominam, popsuła je pogoda i brak jakieś wspólnej atmosfery. Jeśli to wina tego, że nasz oddział rodzinny na stukał się od rana to w imieniu swoim i mnie najbliższych przepraszamy, tacy już jesteśmy, Małgorzata też jest jedną z Nas, oby to co z Nas najlepsze wprowadziła do swego nowego domu, a jest tego trochę zapewniam. Nie wierzę w małżeństwa, ale kibicuję, jak brat siostrze, i mam nadzieję, że to właściwy traf w loterii o przyjemne, lekkie i szczęśliwe życie, jeśli nie szóstki, to chociaż piątki życzę. A sobie Chrześniaka.

\'...hipokryzja, seks, słodkie kłamstwa, narkotyki, kurwy i chyba to jest nasz świat, niektórzy mają luz, pannę, kwadrat, ja nie pasuję do tego obrazka...\'- Bonson

piątek, 26 sierpnia 2011

Mielno

Dłuższy czas spędzałem długie płaszczyzny czasu, na czasowym zapominaniu napisać tu coś długiego i twórczego. Szkoda, bo pewnie miałbym o czym pisać i chyba zamówię sobie jakiegoś biografa, bo sam przestaję nadążać za życiem, a co dopiero oprawianiem tego w dość selektywnie wybierane słowa. Urodzinowa notka powstawała na dwa razy i to tak mnie spowolniło. Ale mamy lipiec, dość ponury, za mną kilka kubków kawy po całej nocy w pracy, przede mną kubek kawy, malutki notebook i... pewnie i tak kilka dni jeszcze spędzę nim treść tej notki ujrzy nlog.org. Ale, że postanowiłem przestać tak ekstremalnie kombinować i wracam do kanonu tego bloga, wierzę w lepsze tempo, no chyba, że melanż znów chwyci za gardło częściej, niż kac jest go w stanie dogonić.

Godzina 6:00. Łódzki Dworzec Centralny, aura listopadowa, chociaż jest to środek lipca, klimat dworca też do ciepłych nie należy, jednak ciepła nadzieja na cieplejszą pogodę wszystkich oczekujących, rozgrzewała i moje zziębnięte jestestwo. Nic to. Wsiadka do PKS ŁÓDŹ, wybieram tę formę, bo coraz bardziej cenię sobie prawo jazdy, a powroty na kacu, mogą bezpowrotnie je zabrać.
Wysiadam już w Mielnie, w porze obiadowej, wita mnie dwójka, a właściwe trójka bliskich znajomych, którzy delikatnie uśmiechając się, pomagają przy transporcie bagaży. Chmurzyska jakby rozstąpiły się na wieść o moim przyjeździe i promyczki wesołego nadmorskiego słońca wesoło podszczypywały moje zaspane podróżą policzki. Piękna nadmorska aureola szybko pobudziła moje nałogi, a konkretnie podstawowy, czyli alkoholowy, toteż już na kwaterze w - lekko przeżytych podobne wydarzenia - kubeczkach odpalamy pół-litrową butelkę Krupniku.

Kwatera – tak, bo apartamentem jej nazwać niestety nie można. Mieści się w osiedlowej części miasta, a jest to coś w rodzaju ulu kwater, wypełnionego wczasowiczami. My na piętrze – jak w roku ubiegłym – z tą różnicą, że pokój na wprost, toalety, wiecznie kurwa zajętej. Na wprost drzwi starszy gigantyczna szafa, na lewo skromny widok na wyżej wspomniany ul, przez plastikowe okno. Po obu stronach tapczany, a nad tapczanami niczym żyrandole, funkcjonalne półeczki, na dosłownie wszystko co akurat jest w ręku zbędne. Do tego wszystkiego stół pokryty klasyczną ceratą, w całym pokoiku króluje niesmaczny kolor brązu, ale zewsząd przedziera się tsunami jodu, hałasu i klimatu, klimatu wypoczynkowego urlopu.

Delikatnie odświeżam siebie, odświeżam garderobę, i na końcu płuca, pełnym jodu powietrzem po wyjściu z kwatery, w ręku kolorowa torba, a w niej 700 gram czystego Stocka. Drepczemy. Mijamy tych którzy zmierzają w tę stronę co my, jedni nabyć trochę brązowego kolorytu, drudzy rozgonić nudę piłką i muzyką na plaży, a trzeci – i tu my - łyknąć trochę promili gapiąc szczęśliwie na wysoką falę. Jest też liczna grupa, która już promieni ma dość i biegną z pełnym plażowym ekwiwalentem na obiady, drudzy przytomnie szukają sklepu z jak najtańszym źródłem i tak piekielnie drogich procentów, oraz tych którzy wyglądają jakby znaleźli rewelacyjną promocją i z radości nie mogli powstrzymać się przed spożyciem wszystkiego. Pośród chóralnych śpiewów tych ostatnich wracamy z plażowania, gdzieś koło godziny odjazdu Teleexpressu. Tutaj na kwaterze prowadzę już szczegółową toaletę i kończymy plażową flaszkę w oczekiwaniu na drugi oddział mieleńskiego szturmu.

Dwójka rosłych mężczyzn dobiła w trakcie, kiedy byłem już nieco dobity, dobitnie Stockiem. Jednak zajazd czarnej Toyoty pamiętam dokładnie, chwilę później zwiedzamy ich kwaterkę, no i dalej toczy się melanż. Już dosłownie, bo na blat stołu - leci lustro - na lustro lecą grudki, na grudki leci karta, karta leci do portfela, a z portfela leci banknot, a przez banknot wprost do prawej dziurki nosa leci koks. Daję on w tym wypadku lekkie orzeźwienie, bez ekscytacji, towar okazuję się miernej jakości. Trudno, chociaż wódka prowadziła mną, nogami i wszystkim innym, bo nie pamiętam działań wypadowych – kompletnie. Do Fresha próbowałem niemal wlecieć, tak wynika z relacji świadków naocznych. Ostatecznie byłem w Bajce i to też podobno. Później pamiętam ustawkę z Gorzowem i lekkie koksowe orzeźwienie, tyle pamiętam, reszta to koszmarna noc pod jakąś poszewką.

Poranek powitałem dość żywo jak na porcję alkoholu i narkotyków dnia poprzedniego, aby sytuacja nie pogarszała się nazbyt szybko, na szybko zakupy i szybkim łykiem spożyłem Green Apple Sobieski Drink i szybciutko wróciłem do siebie, wróć, do tego alter-ego, które budzą promile, alter-ego raz lepsze, raz gorsze. Na kwaterze każdy jest mocno zdołowany pogodą, Absolut Red w ilości 700 mililitrów szybko pozwala Nam zapomnieć o deszczu. Mnie pozwolił zapomnieć już w ogóle o świecie i rzeczywistości i owszem pamiętam pyszny kebab u szefuńcia, nieco słabiej wspominam podróż do Kołobrzegu, aczkolwiek, wiem, że było fajnie i wesoło. Na pewno mój mocny boks był wynikiem wyjazdu, niepodważalnie. Reszta to już wieczór, kulminacyjny w zasadzie, niesiony słabymi ścieżkami kokainy, jakoś zdołałem się do tego przygotować, w salwach śmiechu, żartów i beki, kręconej ze mnie, przeze mnie i wspólnie. Na stole przestrzenią lśniły już trzy butelki: Jim Beam, Johnny Walker, Jack Daniels, najwyższy czas wychodzić!

Ponownie spotykam Gorzów i z Nimi rozbijam Krupnik, tak litrową butelkę na cztery osoby, po czym – dosłownie – ginę gdzieś w malutkim Mielnie. Odnajduję się jedynie wraz z taksówką, która dowozi mnie w odpowiednie miejsce. Pod klub Fresh. Tutaj nie pozwoliłem sobie na finisz w alkoholowym maratonie, dostarczam sobie kamikadze i to w czterech odsłonach, na parkiet niby wychodzę, ale taniec tam jest niezwykle trudny. Ludzi w chuj. Nie wiem, spotykam jednego z rosłych ziomków, oznajmia, że spierdala, ja ostatecznie za nim, jak? Jakoś.

To nie było epickie Mielno, nie było w nim Edyty i burzliwych kłótni z Karoliną, który dały dozgonne wspomnienia. To nie było Mielno zeszło-roczne, w którym czułem życiowy szczyt i wygrałem Super-Puchar Melanżu, była i Edyta i było to coś. W przypadku tego melanżu, dałem się używką. Dałem, ale nie zrelaksować, na pewno nie wzmocnić, ja dałem się powalić, mało, to był nokaut! W pierwszej rundzie. Kryzys wypłukał mi portfel, co się ośmiałem to moje, fakt, nie byłem nieszczęśliwy. Ale odczuwam potworny niedosyt tego wypadku, na przemian z lekkim niesmakiem. Trochę tak, jak cały dzień czekać na obiad, zatrzymać się w McDonaldzie, zjeść i chociaż cały dzień miałoby nam być niedobrze i mocno się odbijać, to i tak na kolacje, z chęcią opierdolilibyśmy Cheeseburgera.


\'...nie ma zasad, są worki po dragach...\' - Bonson

środa, 17 sierpnia 2011

Moje urodziny

Długo przychodził mi pomysł na tę notatkę, zdążę - mam nadzieję - jeszcze napisać się banalnych wstępów. Tym razem bawcie i wspominajcie. Moje urodziny.

Godzina, która uruchamia ramówkę Faktów TVN, przekazuję zmianę, ale myślami jestem już przynajmniej w samochodzie. Tam kilkoma połączeniami z Nokii E52 potwierdzę kilka obecności. Jednak nie będę mógł wyjść ówcześnie nie wypijając przynajmniej setki pod prezent od ludzisków z pracy. Pierwszy przystanek zgrabnym ruchem przekazuję mi z rąk do rąk, coś, czego nie mogło braknąć, coś o śnieżnej barwie niczym śnieg styczniowy...

Styczeń 
Klimat staje się nieco duszny i przede wszystkim jest o wiele głośniej. Siedzimy przy stoliku, w Okół którego ścisnęły się cztery osoby. Rozprawiamy bardzo żywo, każde usta serwują słowa pełne sympatii i empatii. Bramka raz na jakiś czas włącza się do rozmowy, gdyby nie znajomości z Nimi, nasza obecność byłaby w tym wyższej klasy lokalu wątpliwa. Odrywam się od stolika, wówczas pod stołem dochodzi do wyjątkowego cześć-cześć. Zabieram jedną damę, wchodzimy wspólnie do toalety, wysypuję i dzielę z zegarmistrzowską precyzją - chociaż robię to po raz pierwszy - zwijam sto złotych. Jeszcze ostatni trzeźwy wdech, wydech, wciągam i wkraczam w stan świadomości, który już na zawsze wpłynie na moją melanżową karierę.

...prośba o uregulowanie należności, szybko sprowadza mnie na miejsce. Dwa pomarańczowe twarze Zygmuntów właśnie zmieniają właściciela, chuj to, odrobi się. Odbieram wesołą ekipę, wsiada Marek, Iza i Nielat i to już ruszyło, jeszcze tylko Kuzyn, ze swoją kobietą i dzisiejszy skład będzie w komplecie, jeszcze tylko dojedzie mój konkubinat, oboje wiemy, że Ty wiesz, że ja go poważnie nie traktuję. Mimo wszystko mamy atmosferę romantyczniejszą niż lutowe Walentynki...

Luty
Wpadam gwałtownie do scenerii mało ekstrawaganckiej, aczkolwiek czuję się w niej bardzo swojsko. Przede mną mój laptop wyświetla napisy końcowe jakiegoś banalnego romansidła, chociaż nie zrobił na mnie żadnego wrażenia, to jest zawsze dobra gra wstępna. Chwytam za drinka, ale, nim złapie za swoją szklankę, tą pierwszą oddam w dłonie zadbane, ale na tej skórze da się wyczuć różnice wieku między Nami. To nie szkodzi, biorę spory łyk, jak zwykle w takich sceneriach biorę ich więcej od osób towarzyszących, żeby po chwili moje usta spotkały się z jej ustami, to doświadczenie miało wartość symboliczną, może i matematyczną, bo chodziło w końcu o, trzynaście, ale nie było w tym nic pechowego, chodziło o trzynaście lat różnicy.

...szybko robi się jak zwykle mocno euforycznie, najpierw oporowo schładzamy się wódką, żeby resztę podtopionych zmysłów podpalić kokainowym żarem, ten napędza do działania. Ożywione dyskusję, taksówki i lądujemy pod Vanilla, która jako klub ma status już mocno sędziwy, aczkolwiek z niewielkim przerwami jest odmładzana, co rusz to nowymi nazwami. Głośna atmosfera nie przeszkadzała jeszcze dyskusją przed wejściem, jak i w oddali kotom marcującym się namiętnie...

Marzec 
Pole, pola, chwilę później piękne lasy wyświetlają praktycznie każdy odcień zieleni i brązu. Zmieniają się dość szybko, hałas, jaki wydaję silnik tego malutkiego nieudanego włoskiego dzieła motoryzacji, utrudnia rozmowę. Więc się gapię na tę przyrodę, chwilę później na wiadukcie przecinamy cztery pasy najrówniejszej drogi w Polsce, przegrodzone pasem zieleni, robi wrażenie. Mijamy jeszcze kilka elewacji, żeby trafić na gruntowną drogę ukazującą ogromny moloch najbardziej wpływowego koncernu w Polsce. Przed wejściem na sam obiekt czeka grupka ludzi, zestresowaniu równie, co ja - jak się później okaże zupełnie niepotrzebnie - wysiadam. I biorę porządny wdech, niczym niezmącony i trzeźwy, w nozdrza uderzyło trochę obornika, spalin, nowości, ale na koniec niczym per fuma zaleciało najbardziej porządnym zapachem w takiej chwili, zapachem awansu.

...Myślami trochę zatraciłem się w ich czynności, to chwilę później, teraz szatnia, numerek i parkiet. Reguła tego rozdania w jeszcze nie wakacyjnym okresie jest na ogół identyczna, taki schemat wejścia, ciekawe, ale w zasadzie nie wiem, po co to piszę. W zasadzie, nie wiem, po co za chwilę czekałem w kolejce do kibla, to jak zwykle najdłuższa i najwolniej przesuwająca się kolejka. Kolejka została zrobiona na barze i śmiałby najzwyczajniej pomyśleć, że to napastliwy odzew pęcherza, nic bardziej mylnego. Kibel, dilerka, zasys, reguła tego rozdania dla odmiany, jest również taka sama, czemu dla odmiany, bo jej schemat działa bez względu na porę roku. I w zimie i w lecie, jak w...

Kwiecień 
I ekran telefonu, tam raz po raz wyświetlają mi się połączenia, od osób różnych, ale na ogół dzwoniących, atmosfera w kawalerce jest duszna, ale w Okół jest czysto, łóżko schludnie zaścielone i wymiętolone jedynie przez moja własne stopy. Tylko te telefony, podejrzanie często dzwonią. Nadszedł czas pobudki po długiej nocy spędzonej aż trzydzieści kilometrów stąd. Rzucam okiem na dwadzieścia parę nieodebranych połączeń z 10 kwietnia 2011. Pięć smsów i każdy o rozkazującej treści: \'włącz telewizor\'. Włączam. To najsmutniejsze kliknięcie włącznika, jakie przeżyłem. Pochylam głowę i nic nie mówię. 

...gwałtownie nadszedł czas tańca i parkiet, sceneria po stokroć milsza, moja blond włosa towarzyszka dzielnie radzi sobie w tłumię wszystkich tancerzy, ale jest zdolność akceptacji narastającego stężenia alkoholu we krwi, to jeszcze nowo rodny twór. Nie pozwalam by zepsuł mi imprezę jak i całą nadchodzącej część imprezy, gdzie dużą rolę odegra moc białej damy. Taksówka. Kilka schodów. Drzwi numer jeden. Drzwi numer dwa. Drzwi suwane. Suwane, suwane, suwane, wciągane, suwane. Dwie godziny później biorę ostatni łyk dość mocnego drinka, odwracam się dając \'podświadomy’, choć dla mnie jedno znaczny sygnał, że ten dzień melanżu dobiegł końca, jak i tego różowego rozdziału. Jest 30 kwietnia, jutro długi weekend, to długi melanż, święta pracy majowe... 

Maj 
Atmosfera jest tym razem wybitnie duszna, zgromadzone twarze są niewyraźne, gdyż, co jakiś czas któraś wypuszcza potężny obłok siwego papierosowego dymu. Właściwe nie chodziło o to, żeby ich rozpoznać, mówili o rzeczach, których już dawno przestałem słuchać. Laptopowy windowsoski zegar wskazywał godzinę 9: 00, portfel mimo dość opasłych gabarytów z cztery godziny wstecz, świecił rezerwą nawet z szafki, a ja wskazywałem już całym sobą na łóżko, chociaż oczu i tak nie zmrużyłem. Gdyż przed przykryciem się zwyczajną kołdrą, wcześniej otuliła mnie ta biała, która gęsto pokrywała czarny stół mojej wynajmowanej kawalerki. Co jakiś czas któraś z twarzy wtulała w nią nos i podobnie jak ja coraz rzadziej myślała o śnie. O ile to wydarzenie jest trauma tyczne? O tysiąc złotych? O dwudziestą godzinę melanżu? O to, żeby już nigdy więcej tego nie powtórzyć.

...poprzednia noc z pracą już nie miała nic wspólnego, no poza tą, poza drzwiami, pozasuwanymi. A klimat był bardziej radosny, aczkolwiek te after-cocaine pobudki, działają jak Dementor w książkach o Harrym Potterze (może skusisz się przeczytać, polecam!), Dopamina śpi zabita rozerwana nocnym trotylem. Żegnam blondwłosę, że praca, że szkoda, że spierdalaj. Wracam na osiedle, które niedawno opuściłem, opuszczam Mercedesa, opuszczam przycisk Source w radiu marki Pionieer, opuszczam powieki pod wpływem mocnego blasku słońca, w takich chwilach opuściłbym ziemię, niczym Czerwiec Trwały...

Czerwiec 
Znajduje się momentalnie kilka centymetrów ponad ziemią. W podskoku. W podskoku euforii spowodowanym zarówno kolejnym plemię używek, które zakoczowały we od mnie najdrobniejszych synapsów, po szeroko rozumiany żołądek. Jednak ten podskok wtórował osobie vis \'a\' vis i to ona nadawała największe nasilenie euforyczne. Skakaliśmy w rytm, któregoś z kolei już zamówionego kawałka tylko dla Nas, wtedy widziałem uśmiech. Taki fantastyczny wesoły nie skrępowany i nie przemyślany uśmiech, jakiego w całym tym Protektorze wszystkim brakowało, jakiego zabraknie za chwilę i mnie. Takiego uśmiechu już mogę nie zobaczyć, więc chowam go, jako kadr bestsellerowy, uśmiech przyjaźni.

...domofon, telefon, dzwonek, pies. W telewizorze rusza ceremonia zaślubin królewskiej pary, mało mnie to obchodzi, ale pochłaniamy ją do obiadu, tak chłonąc żarcie i słowa, a w mojej głowie czuć już chłód wieczora, którego nie mogę się doczekać. Skracam ten czas, drzemką, bo poza chlaniem, rżnięciem i niekiedy spotkaniem mocniejszego psychoaktywu, spanie jest ważną formą spędzania czasu w moim życiu. Zmrużonymi oczyma witam się z podobnie zmrużonym już słonecznym okiem na tle okien. Telefon, piknięcie alarmu, source w radiu, głośny bit, spryskiwacz, stanąłem pod drzewem, na szybę spadło trochę lipy...

Lipiec 
Wdech, absolutnie nietrzeźwy, przede mną mocno przestraszony widok własnych oczu, powoli oddalający się od lusterka, są przestraszone, ale nie ze strachu. Ten paradoks spotyka się ze mną już od początku roku, na imprezach w kontaktach z jakikolwiek własnym odbiciem. Trzy tapczany, jedno okno i powietrze wypełnione jodem, emocjami i tą mieleńską tradycją melanżu, na której przypływy są tu dwa, najpierw alkoholu, później morza. Prowadzę wesoły taniec wśród chóralnego śmiechu moich przyjaciół, to wtedy na tym krótkim - ale brzemienne wręcz intensywnym melanżu - stałem na szczycie w ww wymienionej konkurencji. Tutaj autopsją zrozumiałem znaczeniu słów polska Ibiza i tu znalazłem miłość. Miłość do Mielna.

...bez lipy natomiast i o czasie zjawia się - że tak powiem - drugą część ekipy, nie w komplecie, ale większość. To w pełni wystarcza, aby rozpocząć ucztę. Odbieram przepięknie opakowany Chivas Regal w asyście dwóch grawerowanych logiem szklanek, a na stół wykładam wczorajszy podarunek, o podobnej mocy i gatunku, jednakże półkę niżej, co i tak nie pozbawia stołu szkockiego akcentu. Docierają dziewczyny, mianowicie, Karolinka, Ewa i Emila, wniosły do domu woń perfum, siłę polskiej urody i Krupnik, który tak dobrze współgra z moim podniebieniem i żołądkiem. Otrzymuję piękny podarunek w postaci feromonów i korzystam z nich do dziś tylko w towarzystwie tych pań, mając cichą nadzieję, że wreszcie podziałają, bo owe kobiety są sennym marzeniem niejednego mężczyzny. Dołącza ostatnia dwójka i wśród ożywionych dyskusji padło - \'wychodzimy\' i ten hałas przecięło niczym sierpem...

Sierpień 
Słońce przez pomarańczowe rolety wkradało się z olbrzymią siła, która gdyby to tylko możliwe już dawno by rolety rozdarła i pozwoliła sierpniowym promieni rozlać się po tym martwiącym widoku. Oświetliło mi powieki, przez armię butelek, które już spoczywały po całej nocnej warcie ubiegłej nocy. Chętnie by się położyły zapewne, bo atrakcji nie brakowało, a i śnieżnobiała kołdra zachęcająco spoglądała z blatu. Niedziela, jak każda. Robię klasyczny ruch w stronę wody, utrudnia mi to postać, o kruczoczarnych dłuższych włosach i przez chwile cios flashbacku - mogący wręcz potłuc butelki - kazał mi zamknąć oczy, szeroko zamknąć oczy i po cichu powtórzyć, tylko nie ona.

...zagrzmiała muzyka i widok czarnych włosów przekształcił się w blond, jednakże zgrabnie pląsających, było ich dużo więcej, a ja dawno byłem poza retrospekcjami, dumnie ruszając się w rytm jakiegoś basu. Co chwila szturchał mnie Robert, zwykle wtedy, gdy już coraz słabiej wywijał, razem znikaliśmy w Vaniliowym kiblu i już nabierał nowych sił witalnych i tak konytunuował swoje fizyczne załamania, aż do wyjścia z lokalu. Tutaj łączymy sił z podobnie liczącą ekipą i kierujemy się ku Siódemką, wrzeszcząc do siebie o głupotach i problemach z wejściem...

Wrzesień 
Jest zdecydowanie chłodniej, a słońce już nie jest tak ogniste, jak to, do jakiego przyzwyczaił mnie widok tych okien. Nerwowo zerkam przez te okna, dzisiaj po raz ostatni użyłem kluczy, ostatni raz umyłem tutaj ręce i zajrzałem do szafek. Smutno westchnąłem i rozejrzałem się ostatecznie. Oczami objąłem wąski przedpokój, który wykładzinę dzielił z szafą na całej długości ściany, która skrzętnie i z opieką strzegła moich rzeczy. Zielony kolor dużego pokoju, dał mi tę symboliczną nadzieję, że kiedyś tak rozejrzę się po swoich ścianach, old schoolowy kredens mrugnął ze wszystkich szafek, które coś kiedyś ukrywały, jedynie tapczan oddychał z nieskrywaną ulgą, z kuchni korzystałem rzadko jedynie lodówka nie była mi obca. Zadzwonił domofon. Wstałem. I już nigdy tam nie stanę.

…dalej sytuacja nie jest zbytnio wartka, a wydarzenia mgliście zlewają, przewinąłem się jeszcze chybotliwie przez Ambasadę i jakimś trafem wylądowałem z gośćmi na własnym kwadracie, to dało mi jedynie bezpłatną podwózkę i garstkę sprzątania więcej, nie sprzątam, padam na łóżko, olewając te stertę naczyń niczym paździerz…

Październik 
Przede mną prędkościomierz wskazujący lekko ponad 120 kilometrów na godzinę, na siedzeniu spoczywało 0, 5 litra Stocka, z tyłu walała się tona koszul, torba, buty i niezliczona ilość wspomnień. Mijam lasy pokryte u koron drzew ciemną aurą nocy, to był równie smutny dzień, co smutnie wyglądała ta podroż, zostawiam z własnej woli grupę ludzi, dla których do tej pracy się wyłącznie przychodziło. Polecam takie roboty, to najlepsze roboty.

…poranek przywitałem wraz z dzwonkiem do drzwi, miałem za sobą może czwartą godzinę snu, to niewiele, jeśli spojrzeć, na wydarzenia poparte samym snem. Wchodzi blond włosa i nic nie podejrzewa, grzecznie zmywa, wpadają ziomki i zwyczajnie relacjonujemy wydarzenia, czuć mocny odór baki, po czym słychać telefon, po małe zamówienie, zrealizuje to skorzystam. Tymon wpada, wali z dwie lufeczki, pod dwie kreseczki i tu zacznie robić się dość mrocznie jak w Halloween…

Listopad 
Nagle w oczy rzuciły mi się służbowe buty, wdzięcznie leżakowały na biurku, w sąsiednim pomieszczeniu, suwały się z trzaskiem szuflady, zamykały drzwi i trzeszczały drukarki, moje biuro było pozbawione klientów, a ja akurat wtedy stresu, w głowie piętrzyły mi się pomysły na ten piątkowy wieczór, każdy był mocno słaby. Za oknem sypał śnieg, a ja wolałbym o podobnym skojarzeniu rzecz wysypać na lustro. Z szafki ryknął telefon, powoli ruszyłem w jego kierunku, na wyświetlaczu widniał \'Maciek\', dawno tu nie widniał, potwierdziłem spotkanie, później w tym wyświetlaczu będzie widniał jeszcze wiele razy. I historia o odbudowywaniu relacji rodzinnych na fundamentach koki, wódki i polskim rapie staję się moją.

…z blond włosa wypijamy pokaźną ilość Chivasa, do tego ja regularnie opróżniam Stocka, porobiło mnie to już optymalnie, miałem nad nią przewagę w postaci tych kilku kresek, atmosfera robi się mocno nieprzyjemna, musiałem zamówić jeszcze jedną grudę…

Grudzień 
Intensywniej poczułem zapach swoich perfum, zrosiłem ich trochę za dużo, aby dostatecznie ukryć woń wczorajszej imprezy. Nie miałem apetytu, choć apetyczniejszej restauracji nie znam, ale apetyczność potraw była silniejsza od największej niestrawności żołądka. Poprzez zestaw talerzy sygnowanych chińskimi symbolami, widziałem twarz, posiadała wtedy piękne oczy, a ja pięknie opowiadałem jej o nadchodzącej metamorfozie moich, które z dnia na dzień miały świecić coraz trzeźwiejszym blaskiem. I podobnie jak żołądka wtedy, tak i tych oczu nie mogłem oszukać, widocznie, nie były tak naiwne jak wtedy moje jestestwo, bo na chwilę dałem się oszukać, daremnie.

…poopowiadałbym o tym chętniej, lecz, po co mam sobie zostawiać tutaj wspomnienia nie warte uwagi, robię to w gruncie rzeczy dla siebie, więc kronikowanie tu rzeczy naprawdę nieprzyjemnych i okazujących wyższość używek nade mną mija się z celem. Urodziny był świetne, jak każde zresztą, alkoholu przelałem niczym przeciętna destylowania, romansowałem w granicach dobrego smaku z koleżanką z Kolumbii, a koniec końców użyłem sporo sprawności na blond włosie. Lubię melanżować, robię to naprawdę dobrze.


‘…lubię jak pijesz, ze mną wódkę i popijasz wódką…’ - Pezet

środa, 20 kwietnia 2011

Urodzinowe epicentrum

Witaj pamiętniczku.
Tak widzę, Twoje wielkie zaskoczenie, ale ten dzień stał się prawdą, wróciłem. Wróciłem z trzech powodów, pierwszy jest trochę próżny - lubię pisać i czuję powołanie do tego fachu, a imprezowanie to moja druga pasja, więc suma tych dwóch zajawek daje mi esencje kreatywności i opcje samo realizacji. Kiepska pamięć - to drugi powód mojego powrotu, ta roczna absencja nie pozwala już w tak prosty i jednocześnie przyjemny na odtworzenie tylu fenomenalnych melanż, szczęście, że \'kronikowałem\' urodziny, bo to jest impreza historyczna. Wciąż rozwijam się w dziedzinie melanżu i muszę opisywać etapy tej ewolucji, ku przestrodze, opamiętaniu i modnym ogarnięciu - to jest trzeci powód - moja krucjata.

Mamy czwartkowy wieczór, marcowy, więc w polskiej strefie klimatycznej nadal chłodny i choć jesteśmy świeżo po kalendarzowej wiośnie, to ten wieczór był zwyczajnie piździasty. Podobnie jak warunki atmosferyczne tegoż wieczoru - PIŹDZIASTY - okazał się i mój prezent, bo niczym w kobiecej anatomii ciała wargi występują podwójnie, tak i tu się zdublował. Mniejsza. Mam nadzieję, że K. był zadowolony, bo to jego jakby nie patrzeć before-party. We wdzięcznie urządzonym mieszkaniu jubilata, a właściwie jego drugiej połówki, połówka już pękła, nim zdążyłem dotrzeć. Dla mojego oddanego kompana, to dobry powód, żeby napocząć drugą bo czym byłaby wtedy ta słynną polska gościnność - na pewno nieprawdą.

Dość płynnie przejdziemy do piątku. Ale tutaj na chwilę się zatrzymam, żeby skontrastować poprzednią notkę, wtrącając coś o sobie, jako tym zniszczonym alkoholikiem.

Nadal poruszam się Mercedesem tej samej klasy i coraz prędzej starzejącym się, o czym świadczy stan jego karoserii głównie. Wciąż patronuje mnie Orzeł, więc w dalszym ciągu szybowałem niezłym lotem, głownie na ciągach, alkoholowych, weekendami. Wciąż mam słabość do anielskiego pyłu, który przestał być gdzieś tam moją dewizą, co melanż staram się ograniczać do alkoholu, z lepszym bądź gorszym skutkiem.

Piątek. Bo to miało być urodzinowe epicentrum. Do pracy wstałem na trzynastą, nie pracuję na popołudniówki, od siódmej biuro płonie - podobnie jak głowa jego kierownika, telefon dzwoni - podobnie jak obolałe synapsy, miałem zmianę jak każdą od siódmej, ale ta gorzała, grzała jeszcze nad ranem takim żarem, że jechałbym mocno nagrzany, a to mnie już nie grzeję. Opuściłem pracę o czternastej, no, wystarczy. Nokia E52, prosty numer, niezapisany, K. często zmienia, więc nie zapisuję, ale na ten wieczór musiałem mu się zapisać. Jego stan zdrowia po wczoraj, mówił słabo to widzę, ale podołał. 0.7L Stock Czerwień, więc w połowie, choćbym miał raka trzustki to i tak już bym nie czuł nic. W drodze do klubu E52 ma jeszcze trochę roboty, kontakt z Nielatem i Markiem mimo największej sympatii, tym razem wyszedł nam bitewnie. W drodze powrotnej rozegraliśmy trzodę której nie powstydziłby się cały Folwark Zwierzęcy Orwella, której zwieńczeniem był jeden delikwent krwawiący na środku N1, pewnie niejeden prawilniak parska śmiechem, bo on wieczorem kładzie co najmniej dwóch, Nas to nie wywyższa, nie chcemy się tym szczycić, dla Nas to dołek, krępująca oznaka wyższości używek, nad szczytem świadomości.

Kiedy mówię o sobocie cały czas o Niej myślę, bo właściwe ciągnie się do dziś i dla wielu byłaby to idylla szczęścia, ale ja mam paskudny charakter i to się pewnie skończy paskudnie, bo to się zaczęło od paskudnego samopoczucia. Mam na myśli poranek, koleguje się z kacem już od kilku lat, sam w sobie jest niekiedy do zniesienia, jak i tego dnia. Więc Stock. Ja i mój kuzyn, taka sama pojemność. W biurku kuzyna pozostałości po Naszych wcześniejszych spotkaniach, szybko witam je z zatokami i od razu prostują mnie, mrożąc mi całą jamę ustną. Ten czar od zawsze mrozi emocję, ale prostuję to na czym napalonym blondynką od zawsze w mężczyźnie zależy tuż po zgrubieniu tylko w odróżnieniu od narzędzia prostującego, portfela. Brzydzi Cię to? Mnie nad ranem też. Później ląduję w gorącej pościeli, nie mam zwykle pojęcia jak gorąco będzie po opuszczeniu jej, nad ranem w końcu było mi trochę chłodno, to normalne, mam serce z lodu dla tych które to robią, lód kruszy się niczym ten podczas pisania, gdy dowiaduję się, że to był jej pierwszy raz.

Mógłbym napisać jakąś ładną puentę, ale tym razem zmuszę się się do ciąg dalszy nastąpi, bo ciąg będzie jeszcze nie jeden, dalszy widzę tego koniec, a melanż i gorąca pościel nastąpi jeszcze nie raz, na blogu, czy poza nim.


\'...szalone życie w blokach, la vida loca...\' - Reno