środa, 20 kwietnia 2011

Urodzinowe epicentrum

Witaj pamiętniczku.
Tak widzę, Twoje wielkie zaskoczenie, ale ten dzień stał się prawdą, wróciłem. Wróciłem z trzech powodów, pierwszy jest trochę próżny - lubię pisać i czuję powołanie do tego fachu, a imprezowanie to moja druga pasja, więc suma tych dwóch zajawek daje mi esencje kreatywności i opcje samo realizacji. Kiepska pamięć - to drugi powód mojego powrotu, ta roczna absencja nie pozwala już w tak prosty i jednocześnie przyjemny na odtworzenie tylu fenomenalnych melanż, szczęście, że \'kronikowałem\' urodziny, bo to jest impreza historyczna. Wciąż rozwijam się w dziedzinie melanżu i muszę opisywać etapy tej ewolucji, ku przestrodze, opamiętaniu i modnym ogarnięciu - to jest trzeci powód - moja krucjata.

Mamy czwartkowy wieczór, marcowy, więc w polskiej strefie klimatycznej nadal chłodny i choć jesteśmy świeżo po kalendarzowej wiośnie, to ten wieczór był zwyczajnie piździasty. Podobnie jak warunki atmosferyczne tegoż wieczoru - PIŹDZIASTY - okazał się i mój prezent, bo niczym w kobiecej anatomii ciała wargi występują podwójnie, tak i tu się zdublował. Mniejsza. Mam nadzieję, że K. był zadowolony, bo to jego jakby nie patrzeć before-party. We wdzięcznie urządzonym mieszkaniu jubilata, a właściwie jego drugiej połówki, połówka już pękła, nim zdążyłem dotrzeć. Dla mojego oddanego kompana, to dobry powód, żeby napocząć drugą bo czym byłaby wtedy ta słynną polska gościnność - na pewno nieprawdą.

Dość płynnie przejdziemy do piątku. Ale tutaj na chwilę się zatrzymam, żeby skontrastować poprzednią notkę, wtrącając coś o sobie, jako tym zniszczonym alkoholikiem.

Nadal poruszam się Mercedesem tej samej klasy i coraz prędzej starzejącym się, o czym świadczy stan jego karoserii głównie. Wciąż patronuje mnie Orzeł, więc w dalszym ciągu szybowałem niezłym lotem, głownie na ciągach, alkoholowych, weekendami. Wciąż mam słabość do anielskiego pyłu, który przestał być gdzieś tam moją dewizą, co melanż staram się ograniczać do alkoholu, z lepszym bądź gorszym skutkiem.

Piątek. Bo to miało być urodzinowe epicentrum. Do pracy wstałem na trzynastą, nie pracuję na popołudniówki, od siódmej biuro płonie - podobnie jak głowa jego kierownika, telefon dzwoni - podobnie jak obolałe synapsy, miałem zmianę jak każdą od siódmej, ale ta gorzała, grzała jeszcze nad ranem takim żarem, że jechałbym mocno nagrzany, a to mnie już nie grzeję. Opuściłem pracę o czternastej, no, wystarczy. Nokia E52, prosty numer, niezapisany, K. często zmienia, więc nie zapisuję, ale na ten wieczór musiałem mu się zapisać. Jego stan zdrowia po wczoraj, mówił słabo to widzę, ale podołał. 0.7L Stock Czerwień, więc w połowie, choćbym miał raka trzustki to i tak już bym nie czuł nic. W drodze do klubu E52 ma jeszcze trochę roboty, kontakt z Nielatem i Markiem mimo największej sympatii, tym razem wyszedł nam bitewnie. W drodze powrotnej rozegraliśmy trzodę której nie powstydziłby się cały Folwark Zwierzęcy Orwella, której zwieńczeniem był jeden delikwent krwawiący na środku N1, pewnie niejeden prawilniak parska śmiechem, bo on wieczorem kładzie co najmniej dwóch, Nas to nie wywyższa, nie chcemy się tym szczycić, dla Nas to dołek, krępująca oznaka wyższości używek, nad szczytem świadomości.

Kiedy mówię o sobocie cały czas o Niej myślę, bo właściwe ciągnie się do dziś i dla wielu byłaby to idylla szczęścia, ale ja mam paskudny charakter i to się pewnie skończy paskudnie, bo to się zaczęło od paskudnego samopoczucia. Mam na myśli poranek, koleguje się z kacem już od kilku lat, sam w sobie jest niekiedy do zniesienia, jak i tego dnia. Więc Stock. Ja i mój kuzyn, taka sama pojemność. W biurku kuzyna pozostałości po Naszych wcześniejszych spotkaniach, szybko witam je z zatokami i od razu prostują mnie, mrożąc mi całą jamę ustną. Ten czar od zawsze mrozi emocję, ale prostuję to na czym napalonym blondynką od zawsze w mężczyźnie zależy tuż po zgrubieniu tylko w odróżnieniu od narzędzia prostującego, portfela. Brzydzi Cię to? Mnie nad ranem też. Później ląduję w gorącej pościeli, nie mam zwykle pojęcia jak gorąco będzie po opuszczeniu jej, nad ranem w końcu było mi trochę chłodno, to normalne, mam serce z lodu dla tych które to robią, lód kruszy się niczym ten podczas pisania, gdy dowiaduję się, że to był jej pierwszy raz.

Mógłbym napisać jakąś ładną puentę, ale tym razem zmuszę się się do ciąg dalszy nastąpi, bo ciąg będzie jeszcze nie jeden, dalszy widzę tego koniec, a melanż i gorąca pościel nastąpi jeszcze nie raz, na blogu, czy poza nim.


\'...szalone życie w blokach, la vida loca...\' - Reno