środa, 11 czerwca 2008

Niech żyje maj

Majówek tego roku było tyle, że trudno powiedzieć która była NAJBARDZIEJ majowa, dla wielu osób to kilkudniowe spożywanie alkoholu, dla mnie jednak wciąż coś więcej, majówki szczycą się w pierwszej kolejności atmosferą, chwilę później świeżym powietrzem, a reszta to używki, muzyka i słońce. Precz z majówką w klubach, viva działki, niech żyje maj.

Majówka bez Uniejowa? Uniejów bez Majówki? To już czwarty rok tradycji, nie przerwanie przeze mnie zapoczątkowanej, to jak Karolinka bez musztardy, jak Jutka bez Kubusia Puchatka i jak ja... bez Karolinki. Wybraliśmy się chwilę po maturach, Ewunie dopadło choróbsko w cholerę nieprzyjemne, jak nieprzyjemnie było ją tutaj samą zostawić, ale przyjemność chlania 6 litrów wódki przez dwie noce, była nie do odparcia. Przyjazną trójką wyruszyliśmy w podróż, Jutka pomyliła w zasadzie kolory busów, o i z małymi przeszkodami i komplikacjami, zajęliśmy tył i pędziliśmy. Mijaliśmy jak co roku zielone lasy, hektarowe pola rosnącego zboża, sklepy, stacje, aż wreszcie tabliczkę Uniejów i chwilę później wyskoczyliśmy przed zielona bramą. Na działce okazała się Nas piątka i to było o dwójkę za dużo i o ile grill i kiełbasy smakowały dobrze, były okrapiane coraz to częściej wódką. Trudno powiedzieć kiedy, albo nastąpiła faza której nie potrafiłem pohamować...

Krzywa faza - objawia się krzykami, głównie okrzyki kibicowskie, bądź jakikolwiek śpiewki. Do tego dochodzi demolka obiektów, które w normalnym stanie świadomości NIE INTERESUJĄ cię chodź trochę jako przedmioty. Jednak wódką rozszerza Ci percepcje, łatwiej denerwuję Cię śmietnik, kolega, czy przechodzień. Drugi dzień po krzywej fazie objawia się wstydem, obrzydzeniem, zakłopotaniem, inaczej kacem moralnym.

Bohaterem melanżu zostanie z pewnością Gustaw, chłop sączył naszą wódeczkę, jakby biegł w maratonie, ja zajmowałem się przedmiotami i krzywą fazą, która zabsorbowała mnie bez pamięci. Zatrzymywanie tirów, darcie mordy i sparingi okazały się gwoździem melanżu. Nie było śmiechów, muzyczki, pijanych toastów, był chaos, bieganina i sytuacje wymykające się z pod kontroli trzeźwości. Tego wieczora pękł trzeci litr ognistej wody, to autentycznie za dużo. I kiedy Jutka z Karolinką szykowały się do spania, do domku wpadł Tomek zalany krwią, melanż przerodził się w dramat, porwałem kapcie Jutki, próbowałem i dresiki Kani, ale ona siup i pod kołderkę. Przyłożyłem Gustawowi z róż kapcia i udałem się na bal życia. Było już bieganie, siłowanie, sparing, ale nie było tańca! Więc złapałem za miskę i zacząłem pląs. I tym incydentem kończy się pierwsza noc majowa.

I o ile pierwszy dzień nad ranem był jednym z bardziej hardcorowych melanży, drugi okazał się oazą spokoju i typowej działkowej popijawy. Południe i popołudnie spędzamy na spaniu i głębokiej analizie 'wczoraj', kiedy dzień poprzedni rozłożyliśmy na czynniki pierwsze, w drugiej kolejności rozłożyliśmy Klasówkę, nieco później Memory i impreza była iście 'back in the days'. Wódeczki schodziło powolutku, najpierw litr na werandzie, pełny zwierzeń i poważnych gadek. Chłód maja zrobił swoje i łykanie przenosimy do domku. Te wszystkie wydarzenia pisze bardzo pobieżnie, gdyż minęło sporo czasu i mam spore dziury a' propos tamtej imprezy. Na pewno w domku, cała trójka zajadała się zupą, Kania miała kremówkę, Jutka pomidorówkę, a ja rosołek. Poleciało kilka kolejek i padłem na łóżko jak szpadel. I wiem, trzeba było mi wziąć kremówkę! Bo Kania najwyraźniej po niej, dostała głowy nie do przepicia i gniewała się najpierw na mnie, później na Jutkę, której alkohol też nie posłużył tej nocy.

Trzeciego dnia rządziła Klasówka, muzyczka i sprzątanie. Ale ze sprzątania wychodzi chuj, kiedy w porządkowanie ingeruje browarek. Tak więc ochlany piwskiem zostałem aż na czwarty dzień.

Było dobrze. Może nawet bardzo. Na atmosferę imprezy wpłynął pierwszy dzień. Chuj, są nauczki, jest coś takiego jak imprezowe doświadczenie. I w moim kajeciku zapisałem, nie melanżuj z Guźcami, czy tego typu bydłem.

Kani, za NIEWYOBRAŻALNĄ pomoc, Jutce za stertę śmiechu i towarzystwo. Tomkowi za Guźca, super kumpel, zostaw Nam numer stary, zaproszę go na wesele, kurwa na chrzciny go zaproszę, przecież muszą wpaść Psy, wpierdolą to czego goście nie zjedli.

czwartek, 5 czerwca 2008

Markowej domówki-parapetówki

Dobra pamiętniczku, koniec ustnych, przy bombarduje notkami, a działo się naprawdę DUŻO, zaczniemy od Markowej domówki-parapetówki.

Autobus linia 81, trzy miejsca zajęte i żywa dyskusja, krótki spacer po wódeczkę i zasiadamy przy stole, ludzi z dycha ze sław bloga: Nielat, Marek i debiutant Zając. Wódka leję się opornie, ale konsekwentnie i zmierza do dna, w między czasie lata muzyczka, ogółem bardzo wesoło. Tempa zaczyna naganiać Zając, zawodnik z fizycznością na pijaka, gdyby jednak pokochał sport to głównym atrybutem ciężary, albo japońska mata...
Towarzystwo dobrze się już ochlało, z Zającem na czele, nie wiedzieć czemu dużą 6 osobową ekipą wybieram się w podróż. Prowadzimy żywą, pełną wrzasku wandalkę osiedla, ofiarą padają znaki, kosze na śmieci, ogólnie nic co warto byłoby niszczyć. W chwilę później próbuję zniszczyć, już głodnego pokory Zająca, więc spacer nie należy do najlepszych, do tego dochodzą służby prawa i znika Zając...
Zdobywamy czterdzieści procent dalszej zabawy, jest czwarta, wsiadamy w autobus i wracam kończyć to co jeszcze zostało. Piję najwięcej, Nielat pasuję, Zając przeprasza i słodzi jednocześnie. Ja walczę z ostatnią miarką i padam w kimę, obok Nielat (można w tamtejszej sytuacji pomylić z Nietryb), Zając i inni...
Gdy się budzę jest już wcześnie, gdyby nie to, że to niedziela, niektórzy dawno siedzieliby już w pracy, wstaję i szykuję się do domu. Jednak Nielat martwy - gdyby mógł coś powiedzieć, pewnie byłoby to "NIE", a reszta wódkowej wspólnoty ma rzut flaszką stąd gdzie stoję, pozostaje Zając...
Mój 'one-party hero' leżał akurat plackiem w dużym pokoju, a po głowie przejeżdżał mu telefon przypominający maszynkę, biedak trzepał się, szarpał, aż w końcu zrzygał - do brodzika. Markowi współczuję, a Zając za karę wypełzał razem ze mną, rzygał przy każdej najbliższej okazji (postój, siedzenie, śmietnik - tego typu obiekty ciągnęły go jak magnes), ostatecznie zostawiłem go w tramwaju, do dziś nie wiem czy przeżył.

Ja swoje na pewno, w domu na Dzień Dobry TVN, lichy posiłek i w drogę. Na bajeczną działkę w Cyprianowie.


'...i to mnie nie śmieszy, ostatnio wódkę otwieram częściej, niż zeszyt...' - Zamar