środa, 24 października 2012

Nieletnia parapetówa



Ostatnio często – chociaż siłą rzeczy – przemierzam dłuższe dystanse środkami komunikacji. To przede wszystkim służy słuchaniu muzyki, ale chwilę po tym odlatuję w to miejsce gdzie jestem teraz, pochylony nad laptopem wystukuję słowa nowej notki. Podobnie było kilka tygodniu temu, w autobusie linii 99 w drodze do zupełnie nowej miejscówki melanżowej, jaką ochrzczono kwadrat Nielata.

Październik zapowiada się sam w sobie bardzo depresyjnie, bez względu na to kim jesteś, gdzie jesteś i w jakiej kondycji finansowej, to jesień w Polsce, jest dobijająca. Pobudki to walka, walka z nieprzezwyciężonym przymusem życia.
Poranek jest w tej porze roku taki zwykły i szary, taki obojętny na Twoje plany i chęci. Rozsunąłem zasłony sypialni, z nadzieją, że resztki lata odwiedzą ten pokój – nastawią wodę i zaleją ciepłym mlekiem płatki. Chuj. Napis ŁKS LIMANKA vis a vis moich okien z trudem szło odczytać, nad Bałutami zawisła mgła i drzemała z bezrobotnymi, pijanymi i pozbawionymi chęcią do walki z przymusem życia. Poranny rytuały zacząłem dość powoli, na Noki miałem już sobotnie oznaki piątku, przy jednym smsie szło się nawet uśmiać. Zalałem płatki, yerba mate i wybrałem się w rozpoznawczy, powszedni i symptomatyczny obieg po bezkresie internetu. Obiad jadłem na Górnej, ku pamięci zapiszę, jadłem tu najlepsze obiady jak dotąd, dotąd - gdy to piszę. Ważne było jakoś nowych adeptów sztuki dorosłości w swoich czterech kątach obdarzyć, więc bez większych dyskusji los padł na IKEA, gdzie zakupiliśmy po pierwsze szczotkę klozetową, a po drugie lampę, żeby lokum nabrało atmosfery. Kibel-ssawka to element bardzo istotny, żeby nie popsuć niesmakiem relację nienapiętnowaną prozą życia, więc nie wahajcie się jej używać. Historia po części zaczyna się w tym autobusie o którym na początku, ale prowadzi do innej opowieści, o której będzie w dalszej projekcji października. Tak sprowadziła Nas do Audi A4 w kolorze groszku zielonego, którym to żwawo przemknęliśmy na ulicę Gdyńską, która jest aglomeracją dzielnicy Bałuty, choć graniczy już z Radogoszczem.

Na wejściu jest już dostatecznie wesoło, wodzirej Marek opiekował się nastrojem, więc i prędko uzupełnił szkła, nim chlusnąłem trzeci taki sztos, stół otoczyli ludzie, a ekipę można było nazwać kompletną. W szczegółach trudno teraz powiedzieć ile sznapsów przełknąłem do całkiem udanej Bruschetty. Niedaleko po tym, a konkretniej trzy butelki w przód na stole pojawiło się danie główne, a po nim zapanował już pełny rozgardiasz związany z co rusz to nowymi pomysłami na wycieczki. Po red bulle, po wódkę, po wódkę i red bulle i na koniec znowu po red bulle. Ciężko. Alkohol wietrzał, po czym lekko uzupełniany znowu parował w kolejnej peregrynacji osiedlem Jagiełły. W domu panował raczej ład, podczas wycieczek hałas i losowe dewastacje mienia, co oczywiście w obecnym stanie świadomości jest głupie, natomiast wtedy wydawało się bardzo zabawne. Było poważniej, weselej i niekiedy szokująco. Ale wraz z godziną czwartą, gdy dość po omacku kierowaliśmy się w stronę nocnej komunikacji, byłem zadowolony z tej imprezy. Była to w jakimś stopniu kwintesencja parapetówy, z udziałem sąsiadów proszących o ciszę, chaosu przy stole i wiecznie brakującej wódki. Ale była taka jakiej ja nie miałem, pełna kultury.

Za pomyślność na samodzielnej drodze życia wypiłem tam każdą kolejkę, no, przynajmniej taką która nie miała toastu, a było ich sporo. Nielatowi życzę stu lat i wielkiej odrodzonej Polski, bo to dumny i nowoczesny Endek, który kiedyś zawojuje scenę polityczną. Izie życzę cierpliwości i zdrówka. Odnośnie wchodzenia w dorosłość mógłbym zalecieć bardzo moralizatorskim felietonem, o tym jak łatwo zachłysnąć się wolnością, nadużyć swoich możliwości i stracić kontrolę, której utratę czuję do dziś. Ale z zasady wiem, że nie wszyscy muszą być równie pierdolnięci i głupi jak ja.