wtorek, 28 sierpnia 2007

Podsumowanie Lata 2007

Tę notatkę piszę z połowy sierpnia, ażeby wstawić ją pod jego koniec. Robię to wcześniej bo obawiam się im później – tym trudniej, co wcale nie oznacza że teraz jest łatwo, moja inwencja twórcza, kreatywny zmysł, leży jeszcze na słonecznej plaży, albo na gorącym kocu na równo przystrzyżonej trawie, cokolwiek te zmysły teraz robią, na pewno są z dala ode mnie, zdrajcy.

Kłopotem nie jest też o tyle brak pomysłu, co natłok tych wszystkich melanży, których nie sposób teraz opisać, wielu, no cóż zwyczajnie nie pamiętam, kilka z nich są niemal identyczne, wytypowałem PIĘĆ które ułożyłem nie-bez-kozery, nie tyle chronologicznie, co skalą prestiżu i zabawy, najwyższy czas na Podsumowanie Lata 2007.

Pod numerem (5)PIĘĆ(5) kryję się domówka, oczywiście na moim kwadracie, no i tutaj w kwestii miejsca to podsumowanie będzie dość monotonne, tak się to układało, a szkoda by tego nie zkronikować, otóż zdaję się że jeszcze czerwcowej ciepłej nocy postanowiliśmy winszować sukces Nielata, chodziło o szkołę, więc jak to często bywa, był to typowy pretekst do bezczelnej libacji, ale wraz z pierwszą kolejką Balsamu Pomorskiego (swoją drogą to był mój debiutancki kieliszek tej wódki) toast owaliśmy za Jego powodzenie, do połówki mieliśmy z trzy piwa i jak się później okazało niewiele czasu, Nielat ulotnił się blisko 'godzinyduchów' sfrustrował mnie los tego chłopca, więc dla ulżenia mojej frustracji poczyniłem radykalne środki. W duecie Marek-Ja, żadna flaszka nie ma szans, więc pękła w mig, a kiedy brakuje emocji, wykonuje telefon, kiedy dzwonię z imprezy, dzwonię do Tomka, kiedy Tomek odbiera z imprezy, impreza dopiero się rozkręci. Nie chcąc ludzi przyjmować z pustymi rękoma zakupiłem dziesięć puszek ekskluzywnego piwa Roger za całe 1,69, po czym mój pokój służył pląsom, tak spożywaliśmy piwa, gibaliśmy, aż w końcu wyszliśmy, daliśmy grube przedstawienie pod oknami Nielata (wspomniane wyżej środki radykalne), ale wiesz Nam stary, chcemy dla Ciebie jak najlepiej ; ), usilnie próbowałem Groszka namówić aby wrócił gdyż dysponowałem jeszcze jednym źródłem procentów, stanowczo odmówił, no cóż więc sam smutno dreptałem do domu, niedopity zasnąłem gdzieś w godzinach świtu.

Międzyczas – korzystając z międzyczasu, bo akuratnie taki odbywa się tej w kronice, aby nie zanudzać jałowymi opowieściami, przypomnę że prze prowadziłem selekcję najlepszych imprez tego lata, ale międzyczasu nie da się nie wspomnieć, gdyż jego charakter jest tematycznie identyczny jak tego bloga, a więc poza pięciorgiem tych wyjątkowych melanży, życie stale umilało mi Tyskie, głównie na działce, gdzie dzienna dawka to od 1,5 do 2 litrów czystego chmielu, podczas międzyczasu rzadko piłem wódkę, ale kilkukrotnie się zdarzyło, jednakże w granicach nie przekraczających kategorii porządnego melanżu, czy też z powodów zalewającej duplikatyzacji tego bloga, te małe imprezki zatytułowałem międzyczasem.

Niedługo później dokładnie w tym samym miejscu, doszło do drugiego mojego spotkania z potężną dawką promili, wspólnie ze mną kompendyjną(4)CZWÓRKĘ(4) tego lata spędziła para K***a i A*i, tym razem reklamówka była ciężka i pełna bo 0.7 Gorzkiej z Miętą seksistowsko otoczyło sześć wysokich piw, ta zboczona siatka zajęła lodówkę, w celu sklimatyzowania jej zawartości, bo z alkoholem to przeciwnie jak z kobietami, im chłodniejszy tym lepszy.
Po kilku pierwszych miarkach, udaliśmy się na spacer z zupą chmielną, zrobiliśmy obchód po osiedlu, po czym po raz kolejny tej nocy przekroczyliśmy mój próg i w spokoju, w atmosferze wspomnień, muzyki, a nawet marzeń, toastując zmęczyliśmy całą zawartość torebki praktycznie w dwóch, i kiedy mi się tak siedziało było dobrze, ale kiedy moje spojrzenie w próbach położenia go na jednym punkcie, wirowało i wiło się jak te popularne lody świderki, miałem ochotę podzielić się zawartością siatki z porcelanowym nocnikiem w łazience, hardo potrząsnąłem głową i równie energicznie wróciłem do siebie, jednak na odwiedzających albo przyszła pora, ewentualnie K***r też zapragnął czułego przytulańca z klopem, to grzecznie z jego strony że zaniósł to do domu, mnie przyszło zrobić porządek i... i chuja, obudziłem się wczesnym rankiem na sofie, sprzęt grał swoje, dość cicho widocznie troszczył się o mój sen, na stole był chaos, w dwóch pokojach paliło się światło, 'Ależ się nakurwiłem' - pomyślałem, rzucając fleszowe spojrzenia po mieszkaniu – 'Tak jak chciałem'.

Kwadrat – moje mieszkanie to klasyczne M-3, osadzone aż na dziewiątym piętrze, krótko postaram się zobrazować ten klawisz dla bardziej foto graficznego postrzegania relacji, gdy mijamy mahoniowe drzwi mamy jakieś 2 metry przedpokoju który pod kątem 90 stopni skręca w prawo prowadząc do kuchni, jednakże, w czasie wędrówki do kuchni mijamy dwa wejścia: po prawicy kibel, po lewicy salon, coś jak w obecnym parlamencie, nurkując do łososiowym kolorem pokrytego salonu, najbliżej Nam do, po lewo ustawionej sofki, po prawej najbliżej oka stoją fotele z ławą, a głęboko pod oknami z widokiem na zachód wepchnięto kino domowe, całość oświetlona halogenami z podwyższanego sufitu na wzór fali, salon to prawdziwa wizytówka mojej chałupki, bawialnia w północnej części symetrycznie po obu stronach rozlokowała drzwi, te bliższe wschodniej paginie to wejście do mojego lichych rozmiarów pokoiczku, a zachodniej jak się pewnie domyślacie to wejście do sypialni, oba pomieszczenia cechują niewielkie różnice dekoracyjne, naturalnie umeblowanie to onceodds, ale nie będę drobiazgowy.

No podium uplasowało się tak proste pożegnanie Karolinki, oczywiście mój kwadrat służył temu celu, przy czym jako miejsce moje mieszkanie trafia melanżowego hat-tricka, mniejsza ze statystyką, w tej kameralnej atmosferze melanżowej (3)TRÓJKI(3) tego pijackiego-notowania byłem sam z Karolinką, nasz ekwipunek to magiczny dar rozlewni Sobieski, wyjątkowa mandarynkówka anno czasu kroniki była procentowym hitem, mniejsza, tego cudu mieliśmy 500 ml i deser 3 Tyskie, czasu katastrofalnie mało jak na tak długo rozłąkę, kilka ruchów denka ku sufitowi i przychodzi Nam się pożegnać, między ruchami denka z dołu do góry, prowadziliśmy żywe dyskusje w tle akompaniowała muzyczka, a my powoli zmierzaliśmy do dna elegancko tłoczonej butelki, pewnie zastanawia Was czemu to jakże zwyczajne zakrapiane spotkanie dostaje melanżowe pudło z trójką, głównie za sprawą atmosfery, rangi i towarzystwa, a tak że ciągu dalszego...
Gdy z łzą w oku pożegnałem moją best-przyjaciółkę, wykonałem szybki telefon w głodzie hipotetycznie ciekawszej liczby na policyjnym alkomacie, G***y długo się nie zastanawiał, wpadł do mnie z dostawą ośmiu piw, z tego co się jeszcze dobrze orientuje, pierdolneliśmy parę miarek koniaku i osobiście wymęczyłem jeszcze dwie puchy zielonego Lecha, tutaj mamy małe cięcie filmu, wybyłem na spacer, jednak daleko mnie nogi nie zaniosły, właściwie obie nagle się skłóciły (pewnie po koniaku) i każda życzyła sobie obrać inny kierunek, przez konflikt moich lebiegów, ledwo, ledwo dotarłem do mieszkania, dosłownie wczłapałem się przez drzwi po ścianach znalazłem łóżko kilkanaście minut próbowałem je równo rozłożyć, ale zaraz, być może często zapominałem i opisy tych imprezowych wydarzeń przed stawiają mnie jako niezłego lumpa, ale hola, bez umycia gęby to ja nie zasnę (to tak trochę na wyrost, bo bywały sytuację gdzie zapominałem o świecie, a co dopiero o gębie), no więc odbiłem się od tak miękkiej i wygodnej poduszki i krok po kroku, po ścianie dotarłem do ubikacji w między czasie zawiało mnie kilkukrotnie to na fotel, to na sofę, cała akcja trwała z 15 minut, mycie drugie tyle, starałem się być wyjątkowo dokładny, w końcu osuszyłem mordę ręcznikiem, zagasiłem światło i rozpędziłem się w kierunku sypialni, bęc, budzi mnie silny ból głowy, w buzi porządny kapeć, pode mną sofka.

Żeby przejść płynnie do (2)DWÓJKI(2), fizycznie jesteśmy przed trójką, bo na podium piętro wyżej, jest impreza kalendarzowo niżej, ale dla zachowania spójności imprezy zajebistości, o chronologii należy zapomnieć.
'Trzy piwka, nie więcej' – to było jasne orzeczenie na tamtejszą noc, wiem że to dość dziwne, ale mówiłem to ja, ale na całe szczęście, orzeczenie prysło tak szybko jak dźwięk dzwonka w fabryce Pietr's Aunt, gdzie zapakowaliśmy w torbę-żurelkę ponad litr dobrze schłodzonej malinóweczki, wspólnie z Kasią defiladowaliśmy w tę upalną noc przez Nasze piękne osiedle. Nogi zaprowadziły Nas pod klatkę, gdzie dzwonek wywołał sympatyczny głos Karolinki, po wejściu na górę i oznajmieniu o litrze czerwonego bajzlu oczy Karolinki zabłysły w radości, ja sam jak gdyby ocucony z planów na trzy piwa, zupełnie bez obaw lałem pełne kieliszki i osobiście naganiałem do picia, dziewczęta nie oponowały i niemal co chwila wódka padała w Naszych gardłach niczym Kasia godzinę później w kuchni, a to de 'facto był dopiero początek, Karolinka za wszelką cenę starała się Kasię rozochocić do zabawy, więc to raz tańczyliśmy przy naprawdę 'różnej' muzyce płynącej z radia, to dwa cykaliśmy potwornie schlane zdjęcia na kanapie, powoli pod świadomie czułem że dziewczyny chcę świadomie wydłużyć czas między kolejkami, ale mnie czas naglił i jakby chwilowo zapomniałem, niby gdzie ja się tak spieszę? Olśniło mnie - tuż po ostatniej, ostatniej kropelce wódki liczącej okrągły litr tego wieczora – za godzinę wyjeżdżam, wyjeżdżam jednym samochodem, z dwojgiem, z dwojgiem dorosłych ludzi którzy widząc mój stan poczytalności, mogą bez wahania, nie to co mój krok do domu, bez wahania zostawić mnie z bagażami na zewnątrz i odjechać, odjechać na wspaniałe wakacje. '-O kurwa' – pomyślałem stojąc pod strużką zimnego natrysku, '-Co teraz?', relacje z gąbka osłabione, wychodzenie z brodzika utrudnione, zwykłe wkładanie majtek nadzwyczaj skomplikowane, cholera, jak ja wsiądę do samochodu, i kiedy Kasia z Karoliną beztrosko mogły prowadzić pijackie kroki od krawężnika do krawężnika, ja mobilizowałem wszystkie mięśnie ciała żeby nie rypnąć głową o poddasze Hondy Accord, żeby w końcu i tak później dwa dni chodzić z guzem. I aby było jasne, to niemalże najmocniejsza domówka tych wakacji i nie dlatego że otwiera długo oczekiwanego triumfatora tego lata, od początku do końca ta impreza trzyma Cię w odurzeniu, a jej finał to Nasza towarzyska historia, którą jeszcze nie raz chętnie odgrzejemy spotykając się przy tej czarnej ławie u Karolinki na kwadracie.

Karwia - stara kaszubska wieś rybacka w gminie miejskiej Władysławowo, powiecie puckim, województwie pomorskim. Sąsiaduje z Morzem Bałtyckim.
Położona niedaleko najdalej na północ wysuniętego punktu Polski, jest miejscowością turystyczną słynącą z przepięknej trzykilometrowej piaszczystej plaży, jednej z najszerszych na polskim wybrzeżu. W rejonie Karwi uchodzi do morza niewielka rzeczka Karwianka. Wieś zaopatrzona w liczne prywatne kwatery, pensjonaty i ośrodki wypoczynkowe. Na stałe zamieszkuje ją ok. 350 mieszkańców, w sezonie letnim liczba ta wzrasta do ok. 30-35 tysięcy ludzi.

Jeszcze na początku tego roku zupełnie się tego nie spodziewałem, gdyby ktoś przeczytał mi tę notkę w okolicach marca, uśmiechnął bym się smutno, po czym lekko rozmarzył, aż w końcu od powiedział że to nierealne. A dziś nie dość że retrospektywnie wszystko było na wariackich papierach, nie dość że wakacjował tam jeszcze mój Brat, to dziś okazuje się że szefem wakacji jest Karwia, brawo korona zostaje w tym mieście, ułi.

Karwia 2007 Melanżowy Eden.

Numer (1)JEDEN(1), triumfator, zwycięzca, laureat, bez zbędnego cukierkowania, bo każdy dobry melanż broni się sam. 
I na wstępie słów kilka, na tej trzy kilometrowej plaży raz na kilkadziesiąt lat morze wabi do siebie bardzo cenny Skarb, to żadne tam brylanty czy platyna, ja rok temu ten Skarb znalazłem i zabrałem ze sobą i najcenniejsze w tym Skarbie jest to iż mimo prób i żalu na jakie mnie wystawił, wciąż błyszczy tym samym blaskiem do którego tak się przywiązałem i który pokochałem, jak dobrze znowu móc mieć go przy sobie.
Dobra, bo to nie lovediary, tylko skurwysyński pamiętnik o chlaniu do nieprzytomności, i tak jak w sumie mogliście przeczytać wyżej wszystko zaczyna się w nocy z 17 – 18 lipca, niemal że identycznie jak w roku ubiegłym, już w samochodzie pomyślałem - zgoda, w samochodzie nie myślałem za wiele, poza tym jak szybko przyciąć komarka, bo wódka nieustannie cięła moje białka w najlepsze sprawiając żeby byłem coraz bardziej odległy inteligentnej dyskusji – przebiegła mi koncepcja, aby po odespaniu jakoś dziarsko przywitać starą dobrą mieścinę rybacką.
Mijamy tabliczkę Karwia, wysiadamy z samochodu, trzask, to drzwi, brzdęk, naciskamy klamkę od znajomych rodziców Ewelinki, plum, strzela kapsel zielonego Lecha, gul-gul-gul, pozłacany tlenek wodoru wpływa do mojego żołądka, łagodząc wszelkie objawy nocy poprzedniej ku zdrowiu Karolinki i Kasi, a że dziewcząt mamy dwie, no to i Lechów należało dwoje wypić, jak napisane tak zrobił, i już na Naszej kwaterze (zresztą pięknej, duża przestronna z tarasem [!] i łazienką, w troszkę prostackiej tapecie, ale z mnogą ilością szafek, półek, a nawet... barku) wakacje otworzyłem długim dwugodzinnym snem, bajka jakby powiedział Pan Włodzio i chwilę po drzemce wspólnie dziabnęliśmy po puszce już bardziej wykwintnego chmiel-trunku jakim jest Tyskie i gdy zamoczyłem usta, przypomniał mi się on, Groszek – 80 kilogramów żywej pompy piwnej, laureat najkrótszej 8-nastki roku, a na końcu tryumfator ubiegło rocznego konkursu na najbardziej praktyczny grajdołek plażowy, tak właśnie, prędko maznąłem mu sms-a z pozdrowieniami, i informacja z jaką do mnie zadzwonił może się równać jedynie hektolitr owym kontener owcem rodem z Tych, on też jest w Karwi, ze swoim prywatnym Skarbem, na to ja w te pędy do sklepu, z radości golnąłem sobie jeszcze jednego Tyskacza, no więc półtorej godzinki później na zabójczo klimatycznej kwaterze, z tym boskim zaokrąglonym sufitem, kształtną ławą i na końcu ślicznymi kielonkami pełnymi Absolwenta, ufundowanego przeze mnie, rozsiadaliśmy się i łoiliśmy jak za starych dobrych wczasów. Flaszka pękła w mig, w mig też nagle przypomniała mi się noc poprzednia, cztery piwa w ciągu dnia i kiedy tak sobie ten dzień wspominałem, to nagle o wszystkim zapominałem, wtoczyłem swoje zwłoki na drewniany parkiet i zacząłem dancing tak śmiały, że nawet przestałem troszczyć się o obuwie i wizerunek, upraszczając tej nocy DJ mógł grać wszystko – ja i tak bym tańczył, mógłby to być nawet Biały Miś – ja i tak gubiłbym rytm. I kiedy ogółem, po moim drugim Żywcu z drugiej dniówki, za moimi roztańczonymi plecami podjęto decyzję, o tym że najwyższy czas na kwaterkę, byłem rozżalony, jednak furia i złość w oczach Ewelinki wywołał moją niedyskusyjną aprobatę, co nie zmienia faktu że gibać się nie przestawałem, co innego że nie było muzyki i ciężko było mi przestać z własnej woli, ale jak to świadczy o moim poczuciu rytmu, tym tańczącym krokiem maszerowaliśmy w czwórkę tocząc pijacką (przy najmniej z mojej strony) dyskusję o-byle-czym, oczom Tomka ukazał się piękny przezroczysty materac, no to ja już rwię się do jumania, ale mocny chwyt ze strony mojej Opiekunki i niziutki płotek okazały się fosą nie do przejścia, ale nie ma tego złego... no i leci Tomek, tak więc chwilę później już w piątkę bo i pan Materac się załapał, szybszym krokiem deptaliśmy na kwadraty, nasza paczka lepiła przechodnie spojrzenia, nie wiedzieć czemu, bo kto nie lubi popływać materacem o trzeciej w nocy?

19 lipca przywitałem głęboki ziewem i pytaniem: gdzie jest kac? A że nie był mi on akurat niezbędny, to tuż po śniadanku i porannej toalecie, przydzwoniłem sobie porcję niezbędnych promili. Dzień żył na plaży, a my wtórowaliśmy, wraz z piwkiem, w promieniach słońca, obok moje Kochanie tak pięknie leży że ciężko oderwać gały, to są wakacje! Łyk za tych którzy teraz robią to samo, łyk za tych którzy na szczycie jakiegoś tatrzańskiego pagórka popijają Tatrę, łyk za tych którzy mimo wszystko chleją - choć nie chcą – poza granicami tego horyzontu w który wlepiłem wzrok i łyk za tych którzy przegrywają wakacje harując ciężko na kupno jakiś pierdół, bo nie ma nic bardziej potrzebnego człowiekowi niż urlop, z kobietą, słońcem i tą brązową butelką, zrozum, nie ma. Wieczorem postanowiłem przypomnieć się Tomkowi, oni już dokładnie wiedział o co chodzi, przecież nie chcemy się ustawić na partyjkę w makao, partyjkę to my tego wieczora rozegramy, ja będę walczył z Sobieskim, spróbuje go tak rozgryźć żeby przełknąć, a Tomek będzie trenował na astronautę, w drodze powrotnej będzie walczył z grawitacją. Litr mandarynkowego Sobieskiego, uważałem że to mało, ale mój apetyt zgasł wraz z pierwszym wazonem, byłem na siebie wściekły, ale każda następna miarka wołała o powrót, walczyłem z tym, ale wódki zmęczyłem niewiele, za to piwo w takiej sytuacji działa jak ibuprom: natychmiastowo zwalcza ból, a bóle miałem dwa: a) mało wypiłem b) więcej nie mogłem, ku mojemu smutkowi droga na beachparty była prosta, szedłem równo i mimo największego luzu jakim się prowadziłem, nogi szły tak prosto, tak smutno, bez mocnej bani w głowie, nie mam bani do tańca. Trochę posiliłem się do pląsów, częściej jednak spożywałem Żywca i liczyłem czas do powrotu. Jedyne co mogło w tej chwili poprawić mi nastrój to spacer powrotny z Ewelinką, na kwaterkę wróciłem ze zdecydowanie polepszony nastrojem, bo kto w jej towarzystwie byłby smutny?

Nie chce tutaj kolejny raz czegoś duplikatyzować, tak więc skokiem przez 20-sto lipcowe grillparty, na którym co najwyżej lekko się wstawiłem, poprawiłem soft drinkami i dobiłem piwem już na beachparty, pragnę przejść do finału, pomijając powyższy ranking, aczkolwiek lekko do niego nawiązując 21 lipca przyniósł imprezę tego lata, zaczynamy...
Wraz z godziną jedenastą to była bardzo późna pora jak na pobudkę, kac lichy, ale odczuwalny i wiadomo: śniadanie, toaleta, chwila dla wiadomości, piwo, to swego rodzaju rytuał odprawiany każdego poranka i jedyne co się zmieniało to ilość piw, od jednego do nawet trzech, powiesz, no to faktycznie dużo, ale budząc się jeszcze nie do końca otrząśnięty po czwartej nocy rypania wódy, to myślę że taka ilość wprowadziła by Cię w niemały rausz, tego dnia słońce sprzyjało wybrzeżowi, więc leżaki i koce pod pachę, torebka browarków w rękę i uderzamy na kąpiel słoneczną. Na wieczór obmówiliśmy się z Tomaszem, że przywalimy jakiś większy melanż, grupa miała się powiększyć, więc była nawet okazja, tak więc torebka browarków która zabraliśmy w koce, wydawała mi się opcjonalną porcją, na wdrożenie do nocy, jednak obrót spraw przyniósł masę innych rozwiązań. Tyskaczowi nie mogłem odmówić, robi to zawsze, patrzy tym błagający spojrzeniem kota ze Shreka, a z tym trickiem nie idzie wygrać. Lecz kiedy zawitał Pan Piotr, zrobiło się mniej wesoło, cofnij, wesoło to było bardzo, ale do obiadu, jak się okazało Pan Piotr był tego dnia solenizantem, a że człowiek z niego niezwykle taktowy, przyniósł ze sobą 700 ml czterdziestoprocentówki, moje oczy zabłysły promilami, pomyślałem walnę po brzydylku i z racji świeżo odebranego dowodu, dalej będę mógł cieszyć się słońcem popijając z puchy i matko jeśli to miał być brzydylek, to bałbym się poprosić o brzdyla, na cały kubek miałem pół, to o pół za dużo jak na porcję pod piwko, Panowie wiadomo zachartowani i to jeszcze w sile wieku, a ja laik w dziedzinie alkoholu zaledwie piąty rok w branży, jak się później okazało towarzystwo wzięło mnie za swojego, więc musiałem obrócić po dokładkę i po pierwszej miarce z drugiego flakonu postanowiłem spasować, droga do domu nie dość że się wydłużyła to jeszcze pogięła i pofałdowała, a słońce dokonywało rozbrajania mnie na czynniki pierwsze, muszę przyznać że Ewelinka nie była wniebowzięta widząc mnie w progu, natychmiast zaciągnęła mnie na obiad, po czym ułożyła do snu...
Wstałem, z lekką suszą, ale nie to że chciałem coli, czy herbaty, chciałem wódki, w pokoju nie było nikogo, tylko Ewelinka była w swoim pokoju – łazience, te kobiety, zdążyłem obrócić do sklepu, dwa razy, Nim wspólnie z Dorotą wy powiedziały: 'No idziemy?!' O jak dobrze szło mi się na tę kwaterę nastrój miałem szampański w rączce dyndało pół absolwenta, na górze drugie tyle, plus resztki mandarynkówki, do tego wachlarz tuziia Tigerów, reasumując to było niemal że 1400ml gorzały, to jak 600 i 900, bez zer to jak 6 i 9 tyle że w pozycji 6-9 szczyt może trwać góra 10 sekund, a w kombinacji z zerami całą noc. Tej nocy mieliśmy wreszcie muzyczkę i w tej sytuacji ten Heineken wydawał mi się zupełnie zbędny, ale te kobiety, skoro nie było już co pić na kwadracie, trzeba było w drodze na plaże zahaczyć o sklep, zakupiliśmy tam około piętnastu softów, ja wziąłem cztery, gdyż moja kobieta była nieziemsko dobroduszna i się podzieliła, reszta to w sumie nie wiem, Dorota dziabnęła dwa, Sławek chyba również, Groszek miał przez chwilę cztery to jednego stukł, no i Ewelinki po jednym, jeśli się pomyliłem to wybaczcie, po prostu było ciemno, wydoiliśmy ekspresowo te alko-soczki i zorganizowaliśmy grupowe oddawanie moczu, a chwilę później wszyscy zawirowali się w harmonii bassu, drumu i tłoku, podczas Naszych wygibusów, stoczyliśmy z Tomaszem niemal że walkę, ale dzieciaki usłyszały że reprezentujemy Teofilów, więc zawinęły szare ogony i prysnęły w otchłań clubbingu, mnie było mało, mało alkoholu i mało energicznej muzyki, więc zabrałem Groszka pieprznęliśmy najbardziej gorącą dedykacje na wybrzeżu (Hardcore Vibes synu!) i stuknęliśmy po browarku i tu zaczynają się jaja, ony browarek zmógł mnie do tego stopnia, aż usiadłem, po mojej prawicy siedział Sławek, a po lewicy rastamani, i choć ciągle piłem to chciałem sobie jeszcze zapalić, tak po prostu wznieść się na wyżyny mojego odurzenia, ulecieć i pofrunąłem, doleciałem aż do brzegu i wtedy skojarzyłem że mam lęk wysokości, a że byłem tak wysoko to aż oddałem nadmiar alkoholu, oddałem do morza niezłą dawkę promili i tak myślę że jeśli raz dziennie ktoś idzie w moje ślady, to ten Bałtyk musi już być nieźle napierdolony! Rastamani zamiast baczką, uraczyli mnie Ginem, bekało mi się po Nim całą drogę powrotną, przy najmniej tak twierdzi moja Patronka, na ławce bekło mi się tak fest i chyba po raz ostatni bo w raz z bekiem pozbyłem się tego wstrętnego ziołowego smaczku, kołysałem się na boki, nie mówiłem za wiele, przegrałem w tej batalii, ale nie ma się czego wstydzić, przegrać z taką ilością alkoholu to jak przegrać z Brazylią, zostaje zawsze szacunek – za grę do końca!

* TB * ARTD * KC4EVER *

Pozdrowienia dla wszystkich mających swój udział w tej notce, w dedykacji ciężko pracującym abstynentom, którzy swoje wakacje przegrali w obozie pracy. Niech żyje melanż! Po-po-po!