poniedziałek, 26 marca 2007

K*****i stu lat!

K***a znam dłużej niż to osiedle poznało Nas, razem wypiliśmy mnóstwo wódki, browarków, melanżowaliśmy wspólnie na początku, początku Naszej początkowej melanżowej działalności i to wtedy, trzy lata wstecz, w ciepłą noc kiedy, po raz pierwszy rozbiliśmy flaszkę na dwóch, narodziło sięA.R.T.D.

Tego dnia chłopak, wszedł formalnie status Pana, posiadacza plastikowego dowodu osobistego, a ta zabawa zaczęła się jakoś po północy zakupiłem jako prezent 10-cio pak Carlsberga, który rozpakowaliśmy na ławce, i z połowę był już lżejszy, oprócz Naszej dwójki było jeszcze z sześć osób, który później odegrają swe kluczowe role.

Po spliffie, po połowie dychopaku ruszyliśmy w stronę przystanku, w autobusie narobiliśmy niezłego krzyku i non-stop spijaliśmy Charlsbergi, gdy dojechaliśmy w centrum było juz po pierwszej, wtem zaczelismy rozglądać się za jakimś pubem, Kaliska była pierwsza, i tak jak ona pierwsza porcja Naszej paczki, jakoś się wbiła, natomiast druga miała na bakier z bramką, no i z odzieniem, Nasz nad pobudliwy P*****k ubrał na clubbing dres i jeszcze liczył na darmową wpustkę, ja wbiłem za grupą jakiś lasek, gdyby nie to że na zewnątrz został G***y, to pewnie olalibyśmy T*****a i resztę, i zostali tam chlejąc do upadłego. Ale nie...
Niewiele później usiłowaliśmy szczęścia w Opium – bez skutecznie, więc rzuciliśmy się na kebaba, a później na monopol, w mojej głowie fruwało już piąte piwo, nabyliśmy 0.5 Absolwenta i ruszyliśmy z powrotem naosiedlowy bilard, jednak żeby to nie koniec przygód, obok Nas na murkowym przystanku siedziało dwóch klientów w stanie już raczej łóżkowym, o dziwo, było im najwyraźniej nie było mało, od sobą w przezroczystej torebce, liśniła etykieta Karpackie Mocne, sprawne rączki, około minuty i każdy trzymał już po dwie czerwone puszki w łapie i do autobusu, pierwszego spożyło Nam się w Mpkowskiej ciężarówie, drugiego zostawiłem na bilarda.
Zachowując szczególne względy ostrożności i ciszy weszliśmy przez furtkę, po czym do drzwi, obydwie klamki puszczały bez nacisku...

Bilard – małe osiedlowe pomieszczonko w gościnności solarium i fryzjera, wewnątrz ładnie obniżany sufit, toaleta, kanapa i dwa fotele, miejsce idealne na pochlaj-party.

...na bilardzie rozbiliśmy flakon pod Muszyniankę, którą o czwartej nad ranem buchnąłem z domu, częściowo piliśmy pod browar, częściowo popijaliśmy wodą, ale wszyscy piliśmy z gwinta, i tak do prawie 6, defakto siódmej uwzględniającą zmianę czasu.
Wygląda to na bardzo kulturalny i grzeczny wypad na miasto, tymczasem większość z Nas nie pamięta szczegółów tego spacerku.

K*****i stu lat!


"...ja mam tu zero-siedem i szkło..." - Łona

sobota, 24 marca 2007

Magdzie i Kasi, bo to ich osiemnastkowa impreza

Od ostatniego czasu, coraz częściej, więcej i bardziej obficie zakrapiamy Nasze melanże, a powrót ze sztywnym, niczym niezmąconym spojrzeniem za okno na ulice miasta, wydaje się taki nudny, wydawało się, że i tegorekolekcyjnego poniedziałku, alkoholowych atrakcji zabraknie i tak jak bardzo marzyłem się zdziwić, tak we wtorkowy poranek byłem jak najbardziej zaskoczony.

21.na wysokości Stokrotki przy Kościuszki, Kasia, później Karolina, a na końcu Ja niosący duży 1.5L szampan, oblizywałem się na jego widok, chwilę później z udawaną radością pozbywałem się go, na korzyść jubilatek Magdy i Kasi, bo to ich osiemnastkowa impreza.

Funaberia – wygląda fantastycznie, mistrzowsko oświetlona, otoczona wypodestowanymi miejscami siedzącymi, których jest naprawdę mnóstwo, wszystko w drewnie, z czerwonymi aplikacjami na barze, kanapach, listwach i fotelach, całość prezentuje klub z wyższej półki.

Dwie szklanki, z lekko malinową cieczą, na szklance etykieta Tyskie, rozglądamy się zabłąkanym wzrokiem, a na dość mało pakownym parkiecie pojawiają się kolejne pary taneczne, wciąż siedzimy, szklanki napełniają się na nowo, a ja masowo opróżniam chipsy z miseczek i kiedy światła lekko się przyćmiły i zewsząd ktoś częstował mnie piwem, miałem nieodpartą chęć napić się najczystszej bez gazowej jaką serwują w barze opojemności 50 ml, wiedziałem kto nie odmówi mi towarzystwa jak i pomocy, przy zbieraniu funduszy – Karolinka, od 15 minut, lekko wstawiona pasjonatka zimnych pięć dziesiątek, po 5 minutach stoimy przed barmanem, on zaś postawił piękne wysokie szkło i... trzask! Pod browarek, po drugi browarek, a za drugim pędzi trzeci i wybiła północ.
A za rogiem, tuż za moim plecami, był widok raju, całą długość baru pokrywały kubki pełne szampana, każdy grzecznie po kubeczku, tylko my z Karolinką, za nieobecnych po pięć i trzask, trzask, duszkiem, a wtem po szampanie zaczął się problem, to w sumie zagadka dla mnie jak znalazłem się w tym damskim klopie, pilnując złego samo poczucia Karoliny, tak na dobrą sprawę, do końca nie wiemy, czy mogliśmy się struć ( ;) ), za Karolinką godzinkę później na tej kiblowej imprezce i mnie coś zmogło, komentarz do naszego zachowania wystawiła jakaś bardziej nieznana Nam delikwentka - „Ale syf!”, no nie wiem, jakoś dziwnie wyleciało mi to z pamięci, wychodząc próbowaliśmy ukryć że nic się nie stało, pomimo faktu że Nasze ryjki kolor miały bliski kremowym kafelkom łazienki, a i szliśmy mało pewnym krokiem, Kasia służyła Nam ratunkiem, kręciła się wokół Naszych kurtek, a mnie zachciało się śpiewać, więc ja śpiewam, Karolinka wścieka się z braku kurtki, a Kasia flirtuje z dwójką znajomych. „Chce moją kurtkę i idziemy” - Karoliny decyzje były teraz rangi zwierzchniej, jak zaszliśmy na przystanek ciężko mi sobie przypomnieć, wiem że tam Karolinka miała kryzys samo poczucia, niebawem podjechał autobus...
Zjeliśmy grzecznie czwórki, usiadaliśmy i ja osobiście widząc skaczącą głowę Karolinki i uważne spojrzenia Kasi, czy aby Nasze samo poczucie się nie pogarsza, pozwoliłem sobie na chwilkę relaksu, obudziły mnie ostre rzucania na prawo, pierwsze ładogne udało mi się wytrzymać, przy drugim przełknięcie śliny zaczęło stanowić mały problem, przy trzecim nabrałem głębokiego wdechu usłyszałem monolog Kasi i Karoliny i poszedłem śladem drugiej, odsunąłem delikatnie nogi na bok i blach, kilka sekund później wisieliśmy na barierce wiaduktu, rozdzieleni przez Kasię, dalej ciężko mi powiedzieć jak wyglądała nasza droga powrotna. Ale wiem że w każdym mieszkaniu było przezabawnie ;).

Całunków masa dla dwóch najwierniejszych towarzyszek!
No i szampanowi, za serie wrażeń! ; )


"...jak nie masz hajsu na zbyt, to co? To się hajs pożycza, pożycza od znajomych na tak zwany przypał..." - ?

środa, 21 marca 2007

Maraton lutego, albo po karnawałowy

Maraton melanżowy to system imprez ciągnących się bez dnia wytchnienia, przez niejaki okres czasu, służy weteranom tej amoralnej branży, i chodź byś w tej Kampanii miał stopień wiarusa to i tak po maratonie przyjdzie ci go z bólem odchorować.

Maraton lutego, albo po karnawałowy wypadł dość żywiołowo i jak to K***r powiedział z tym się trzeba obudzić, a głowie musi siedzieć głód procentów, drogą tej inicjatywy w momencie kiedy Kamil Durczok przedstawiał szkic TVN'owskich Faktów, My laliśmy pierwszą miarkę z 0.5 Absolwenta, na stołe bilardowym stało kilka browarków i melanż inaugurował dość hardcorowo.
Ten piątek był wyjątkowo mroźny, tak mroźny że wóda zdążyła się nawet schłodzić w drodze na bilard, a to jakieś 6 minut trasy zabudowanej, do konkretów, na bilardzie piliśmy, wspominaliśmy, parokrotnie spinaliśmy się, ale kiedy w moich żyłach werwowało już 0.4L wódy, chłopaki stukali bronksy i innego formatu używki. Na tramwaj w kierunku Augustów czekaliśmy na tym pędzącym mrozem wiatrem.
Nexus'a już kiedyś opisywałem, tym razem średnio pamiętam przedsionek klubu, szatniarza, i tego typu szczegóły, wiadomo naturalnie mogły prysnąć mi z pamięci lecz to nie skleroza czy brak magnezu, gdyby nie próba mojego dancingu - nie byłem do niego zdolny, więc do krzesła przykleiłem się jak reszta mojego towarzystwa, na parkiecie gościliśmy główne z G****m, ale na krótko, łykając browar z różnych źródeł, miałem już raczej parcie na posadzenie tyłka i koncentracji uwagi na tym co wokół mnie zaczęło niesmacznie wirować. „Wychodze, strasznie tu zimno” - i to zdaje się ostatnie słowa jakie przyszło wydusić mi w klubie przy ulicy Gdańskiej. Noga do nogi, ostrożnie, oparłem bark o reklamę na przystanku, podjechał nawet szybko, jak szybkie i nieskomplikowane były moje flesze myślenia, szukałem miejsca, a później sposób jak zatrzymać stale wirujące: światła, poręcze, kasownik i kierowce, usiadłem i dopiero gdy zmrużyłem oczy, kołowrotek trochę ustał.
Oczy otworzyły mi się w dość mocno zalesionym miejscu i nawet jak na ładne 2.5 promila, wiedziałem - Łódź to nie jest, na szczęście - ta linia jeszcze zawracała, powrotu nie pamiętam najlepiej i wiem że chodź by nawet szyba i kasownik kręcił mi się tak szybko jak koła tegoż autobusu za chuja bym już oczu nie zamknął.

Poranek miałem dość 'trudny', do tego stopnia dokuczliwy, iż perspektywa kieliszka wódki, na nowo napędzała kołowrotek i widok lichego śniadania mógłbym sobie na białej porcelanie dość realistycznie odświeżyć, ale co z domówką?

Domówka u mnie, ma coroczny obrządek odbyć się, to na mniejszą, to na większą skale, od feralnego poranka minęło już parę godzin i jakby o moim zdrowotnym problemie zapomniałem wraz z pierwszym 30ml zbiorniczkiem pełnym czterdziestoprocentówki po brzeg, której w zapasie było litr, plus 10 browarków, które systematycznie dobijały na ławę, po pierwszym pół, zaczęło być wesoło, po drugim bardziej 'naostro'. Gdy dobił Groszek, dobiły i browary, dziewczyny melanżowały w kuchni, ale na wódkę, długo ich prosić do dużego pokoju nie trzeba było, Karolinka pędziła po kieliszeczka co sił w nogach. „W łeb się pierdolnij” - K*****a reakcja, na ciągłe łupanie, czy to w rurę, czy w sufit, czy sąsiada, czy sąsiadki, czy z dołu, czy z góry, aby muzykę ściszyć im najwyraźniej do minimum, albo skończyć tę libacje. Nie tak prędko, póki wódka stała na stole, A.R.T.D melanżu nie kończy.
Wszyscy wyszli - mniej lub bardziej kulturalnie - przed drugą. Została jeszcze Ewelinka, ja siedząc na kanapie starałem się tylko nie usnąć, cała sytuacja zdawała mi się trwać od minuty do pięciu minut, a było to dobre półgodziny, jak co roku, łóżko miałem już rozebrane, ległem i po domówce.

Trzeciego dnia, głowa bolała mnie nawet przy mruganiu powiekami, gdybym nie pamiętał imprezy, winda przypomniała by mi ją błyskawicznie, brud i kawałki szkła jeszcze mieniły się na klatce, w telefonie masa połączeń i kilka smsów. Kac odszedł wraz z 50 którą przywaliłem u dziadka, z okazji jego święta, na drugą nie miałem już ochoty, uderzyliśmy po dwa piwka i oficjalnie zakończyłem maraton.

K*****i, A*i, M******i i reszcie ekipy z Nexusa, za hardcorowy balet.
Karolince, za to że nie odpuściła (prawie) żadnej kolejki.
Kasi, za piękny porządek i obecność.
Evi, za towarzystwo i obecność.
Groszkowi, bo nie odjebał ; ).

Artd wciąż w formie, jeszcze nie raz i jeszcze więcej... wkrótce!

Pzdr.

„...i ruszyłem w melanż, bolesny jak poród...” - Mes