Zakończył się rok 2012,
przeżyliśmy. Końca świata nie było, tych którzy nabrali
kredytów i potańczyli sobie przez ostatnie miesiące Majowie
zapewne również nie doinwestują. Ich też mogło w ogóle nie być.
Wszystko okazało się zwyczajnym farmazonem. Farmazonem również
ktoś ostatnio nazwał moje pianie odnośnie detoksu. Naturalnie,
opinia jednej osoby nie powinna mieć znaczenia, ale to sygnał,
często reszta nie odzywa się, a myśli podobnie. Na całej długości
tekstu nie pozostawię wątpliwości co do tego, że detoks trwa,
chociaż jest u schyłku.
Poprzedni Sylwester
należał do tych ostatnich mocno szalonych melanży, trwających
kilka dni. Którymi zresztą wypełniony był cały rok przed Nim.
Ten rok, z góry był zapowiedziany jako spokojniejszy, taki był
plan, raczej bez celu. Bez konkretnych założeń.
Ten Sylwester – racja –
trochę temu zaprzecza. Podobnie jak i kilkadziesiąt melanży, parę
alkoholowych ciągów na początku roku i eksperymenty z innymi
substancjami psychoaktywnymi. Ale wróćmy do właściwego
zakończenia roku 2012, który odbył się na kwadracie Nielatów.
Kwadrat Nielatów –
skromne dwupokojowe mieszkanko zlokalizowane na granicy dwóch
dzielnic Łodzi, Bałut i Radogoszcza. Na wejściu witają Nas drzwi
do toalety i tu w prawo możemy udać się do Piotrkowego gabinetu, a
na lewo jest pokój gościnny i pomieszczenie gdzie najczęściej
balujemy. Wszystko w wesołych kolorach, z kotem i naprawdę dobrą
energią i atmosferą.
Gospodarze, chociaż od
niedawna w tytułowej roli, radzą sobie naprawdę znakomicie. Stół
przyszykowany był, jak te które, większość zapamiętała z
Wigilii, do tego jakość poczęstunku, nawiązując do tradycji
świątecznych: jak u Mamy! Choć, oczywiście dużo bardziej
nowatorsko i młodzieżowo. W zależności od preferencji jedni
przystawki popijali Stockiem, inni zaś nieco mniej tradycyjną na
polskich stołach - whiskey. Na moje pięć minut w tej notce, pełnej
na razie kulinarnych wtrąceń, przyszło o 23:00. Zamknąłem
drzwiczki od ubikacji i na półeczce pełnej kosmetyków idealnie
zawieszonej na wysokości mojej twarzy, zrobiłem trochę miejsca.
Tam usypałem niemałą kupkę błyszczącego proszku, nie bawiłem
się w zakreślanie. Jednym wdechem połknąłem całą górkę.
Mefedron nie jest smaczny,
był najgorszą potrawą na tej imprezie. Nie nadaremnie jest ten
akapit, bo od tego czasu spotkanie Sylwestrowe nabiera bardziej
żywego tempa, nie tylko z perspektywy kardiologicznej. Około
północy poza życzeniami, serwujemy porcję stadionowej
pirotechniki i nawet retoryki, głośno wykrzykując narodowe hasła.
Skoki i wrzaski podczas fazy mefedronowej nie dają tyle radości co
rozmowa w domu i spokojne sączenie alkoholu, więc cieszył mnie
powrót. Szybko dopadłem jednak toaletę i pochłonąłem kolejną
górkę narkotyku, który tym razem wyrzucił mnie gdzieś na orbity
nieświadomości. Alkohol sprowadza na ziemie, szampan buzował
nieprzyjemnie w żołądku. Ale humor dopisywał raczej wszystkim,
mimo małej przestrzeni, rozegrały się popisy taneczne i śpiewy.
Nie było drętwo, jak na
domowy Sylwester powiem, naprawdę uczciwe, nie byłem na lepszym.
Wiem, że zabrzmi włazidupsko, ale to prawda, godne zakończenie
roku.
Powrót zapewnił Nam
dawny kolega, połączenie się z jakąkolwiek centralą taxi nie
było możliwe. W domu miałem czas zrobić jeszcze drinka, nawet
nastrój i niespożyte siły. Upuściłem trzy, może cztery kostki
lodu do owalnej szklanki Chivas Regal, po czym zatopiłem każdy
fragment zamrożonych bryłek. Usiadłem na skraju łóżka i
analizowałem w tym pędzie myśli, jak wypadłem na tle tego
rocznego detoksu. Początek roku zwiastował brak poprawy, zresztą
umówmy się, nie zamierzałem odstawiać alkoholu i narkotyków, nie
jestem na to gotów. Chciałem je trochę ograniczyć, z przewagą
drugiego. Przede wszystkim chciałem terapii od ludzi. Od tych
nieustających niesnasek, domysłów i kwasów. Tych gróźb, próśb
i roszczeń. A na końcu wiecznych pouczeń, nie jestem typem, który
wyjdzie z tym na wojnę i co dzień próbował udowodnić sens
własnej drogi. Po prostu lepiej mi na nią wejść i iść,
zagłuszyć truchtem, na zmianę z biegiem, ten nieustający szept
najlepszych porad, a czasami śmiech domniemanej głupoty. To nie
było łatwe, bo nie raz sam zwątpiłem i chciałem w różnych
echach tych krzyków znaleźć pocieszenie.
Zastanawiam się, czy aby
na pewno rok wystarczy i czego w relacjach międzyludzkich nauczył
mnie ten rok dystansowania. Być może stanę się głuchy porady, a
może wkrótce znowu zacznę od nich uciekać. Pewny jestem z
jednego, ten blog to jeden z dokładniejszych rysów psychologicznych
i poetycko rozpisana metamorfoza, tak więc, na pewno w
dwutysięcznym-trzynastym roku na afiszu tej strony wiele będzie
można się dowiedzieć.
'...ja nie skreślę z
listy ziomków, których znam połowę życia, ale skreślać
marzenia? Na to nie dam przyzwolenia...' - Rychu Peja