wtorek, 29 stycznia 2013

Sylwester 2012

Zakończył się rok 2012, przeżyliśmy. Końca świata nie było, tych którzy nabrali kredytów i potańczyli sobie przez ostatnie miesiące Majowie zapewne również nie doinwestują. Ich też mogło w ogóle nie być. Wszystko okazało się zwyczajnym farmazonem. Farmazonem również ktoś ostatnio nazwał moje pianie odnośnie detoksu. Naturalnie, opinia jednej osoby nie powinna mieć znaczenia, ale to sygnał, często reszta nie odzywa się, a myśli podobnie. Na całej długości tekstu nie pozostawię wątpliwości co do tego, że detoks trwa, chociaż jest u schyłku.

Poprzedni Sylwester należał do tych ostatnich mocno szalonych melanży, trwających kilka dni. Którymi zresztą wypełniony był cały rok przed Nim. Ten rok, z góry był zapowiedziany jako spokojniejszy, taki był plan, raczej bez celu. Bez konkretnych założeń.

Ten Sylwester – racja – trochę temu zaprzecza. Podobnie jak i kilkadziesiąt melanży, parę alkoholowych ciągów na początku roku i eksperymenty z innymi substancjami psychoaktywnymi. Ale wróćmy do właściwego zakończenia roku 2012, który odbył się na kwadracie Nielatów.

Kwadrat Nielatów – skromne dwupokojowe mieszkanko zlokalizowane na granicy dwóch dzielnic Łodzi, Bałut i Radogoszcza. Na wejściu witają Nas drzwi do toalety i tu w prawo możemy udać się do Piotrkowego gabinetu, a na lewo jest pokój gościnny i pomieszczenie gdzie najczęściej balujemy. Wszystko w wesołych kolorach, z kotem i naprawdę dobrą energią i atmosferą.

Gospodarze, chociaż od niedawna w tytułowej roli, radzą sobie naprawdę znakomicie. Stół przyszykowany był, jak te które, większość zapamiętała z Wigilii, do tego jakość poczęstunku, nawiązując do tradycji świątecznych: jak u Mamy! Choć, oczywiście dużo bardziej nowatorsko i młodzieżowo. W zależności od preferencji jedni przystawki popijali Stockiem, inni zaś nieco mniej tradycyjną na polskich stołach - whiskey. Na moje pięć minut w tej notce, pełnej na razie kulinarnych wtrąceń, przyszło o 23:00. Zamknąłem drzwiczki od ubikacji i na półeczce pełnej kosmetyków idealnie zawieszonej na wysokości mojej twarzy, zrobiłem trochę miejsca. Tam usypałem niemałą kupkę błyszczącego proszku, nie bawiłem się w zakreślanie. Jednym wdechem połknąłem całą górkę.

Mefedron nie jest smaczny, był najgorszą potrawą na tej imprezie. Nie nadaremnie jest ten akapit, bo od tego czasu spotkanie Sylwestrowe nabiera bardziej żywego tempa, nie tylko z perspektywy kardiologicznej. Około północy poza życzeniami, serwujemy porcję stadionowej pirotechniki i nawet retoryki, głośno wykrzykując narodowe hasła. Skoki i wrzaski podczas fazy mefedronowej nie dają tyle radości co rozmowa w domu i spokojne sączenie alkoholu, więc cieszył mnie powrót. Szybko dopadłem jednak toaletę i pochłonąłem kolejną górkę narkotyku, który tym razem wyrzucił mnie gdzieś na orbity nieświadomości. Alkohol sprowadza na ziemie, szampan buzował nieprzyjemnie w żołądku. Ale humor dopisywał raczej wszystkim, mimo małej przestrzeni, rozegrały się popisy taneczne i śpiewy.

Nie było drętwo, jak na domowy Sylwester powiem, naprawdę uczciwe, nie byłem na lepszym. Wiem, że zabrzmi włazidupsko, ale to prawda, godne zakończenie roku.

Powrót zapewnił Nam dawny kolega, połączenie się z jakąkolwiek centralą taxi nie było możliwe. W domu miałem czas zrobić jeszcze drinka, nawet nastrój i niespożyte siły. Upuściłem trzy, może cztery kostki lodu do owalnej szklanki Chivas Regal, po czym zatopiłem każdy fragment zamrożonych bryłek. Usiadłem na skraju łóżka i analizowałem w tym pędzie myśli, jak wypadłem na tle tego rocznego detoksu. Początek roku zwiastował brak poprawy, zresztą umówmy się, nie zamierzałem odstawiać alkoholu i narkotyków, nie jestem na to gotów. Chciałem je trochę ograniczyć, z przewagą drugiego. Przede wszystkim chciałem terapii od ludzi. Od tych nieustających niesnasek, domysłów i kwasów. Tych gróźb, próśb i roszczeń. A na końcu wiecznych pouczeń, nie jestem typem, który wyjdzie z tym na wojnę i co dzień próbował udowodnić sens własnej drogi. Po prostu lepiej mi na nią wejść i iść, zagłuszyć truchtem, na zmianę z biegiem, ten nieustający szept najlepszych porad, a czasami śmiech domniemanej głupoty. To nie było łatwe, bo nie raz sam zwątpiłem i chciałem w różnych echach tych krzyków znaleźć pocieszenie.

Zastanawiam się, czy aby na pewno rok wystarczy i czego w relacjach międzyludzkich nauczył mnie ten rok dystansowania. Być może stanę się głuchy porady, a może wkrótce znowu zacznę od nich uciekać. Pewny jestem z jednego, ten blog to jeden z dokładniejszych rysów psychologicznych i poetycko rozpisana metamorfoza, tak więc, na pewno w dwutysięcznym-trzynastym roku na afiszu tej strony wiele będzie można się dowiedzieć.

'...ja nie skreślę z listy ziomków, których znam połowę życia, ale skreślać marzenia? Na to nie dam przyzwolenia...' - Rychu Peja

środa, 23 stycznia 2013

AntyKomuna


Trzeba pisać. W jakiś sposób pisanie, zaczęło mi dawać ukojenia, w spędzaniu wolnego czasu nie będąc napierdolonym. Tak pięknie zacząłem, haha, a tak brzydko zakończyłem tę myśl. Cóż, pisanie też jest przewrotne, można przewrócić kilka tysięcy myśli na tego OpenOffice'a, przewrotnie wpleść je w jakiś niecodzienny melanż, przewracając metafory jak ściany w kostce rubika i postawić cały tekst przed-wrota... oceny.

Bardzo próżny początek z małym popisem możliwości. Nie przypadkowo padł popis, bo będzie też politycznie. Zgodnie z obietnicą skoncentrujemy się na Marszu AntyKomuny i chociaż od powstania koncepcji tego pochodu, tytuł sam w sobie nie jest moim wymarzonym. To moim obowiązkiem jest tam być. Być w siedlisku osób wyczulonych na flagę narodową, na przywiązanie do ojczyzny, myślących wolnościowo, chadecko, radykalnie, lub skrajnie narodowo, bo może nieprecyzyjnie popieram jedno skrzydło tego zgromadzenia, to jest mi z nimi wszystkimi najbardziej po drodze.

Droga z Konina jest krótka. Nie wiem jak długo będę zadawał sobie pytanie, dlaczego akurat podróżowałem z tego miejsca do mojego ukochanego miasta. Możliwe, że odpowiedź będzie przychodzić tak długo, jak mnie wydaje się długa ta podróż. Mimo że autostrada, że dobre warunki, że zapierdalam jak dziki. Opel Corsa B aby nie ryczeć jak Ursus przy żniwach, musi oscylować między 100, a 120 km\h, to jego optymalna prędkość dla sunięcia po drogach asfaltowych o fakturze typowej dla autostrady. W głowie kotłuję mi się wyłącznie żądza spożywania alkoholu, ku temu mknę! Co za potworny nałóg, potrafi wywrócić mózg do góry nogami, słowo daję, konsekwencje uzależnienia są niegroźne, ale detoks jest największym przekleństwem jakie dane mi było doświadczyć - nie przesadzam - w życiu. Przez kilka przystanków związanych z moim pokręconym życiem wreszcie ląduję na Pasażu Schillera, obok Nielata i lekko zdziesiątkowanej ekipie z pociągu do Warszawy.

Sam pochód przebiega spokojnie i tym razem nikt go nie zatrzymał. Przeszkadzał deszcz i dezorganizacja spowodowana brakiem alkoholu, poza tym czas przejścia wydłużył się do tego stopnia, że zaniedbałem zegarek, co spowodowało wiele komplikujących następstw. Na koncert nie dotarłem, a wiem, że powinienem żałować, przemarznięty i zmoczony do bokserek padłem w domu przed butelką Williama Lawsona.
Poradziłem jej.
Sobie nie do końca, pobudka była niezmiernie dziwna, mieszkanie pełne powywracanych przedmiotów, z włączonym na głośno telewizorem, kolejny raz zerwałem film.

Zbieram się do podsumowania roku, naprawdę pojebanego, i nie jest to brak słów, tylko taki był.