sobota, 26 lipca 2008

Butelka Martini

Dzień w dzień stałam i czekałam na nową porcję tego nektaru, który siedział we mnie już 1,5 roku temu. Nalepka lekko zasłaniała mi widoczność, ale to nic, to szafka zasłaniała mi widok na resztę świata. Jednak wśród koleżanek i tak cieszę się dobrą reputacją. Do czasu aż zabrały mnie grube ręce, wlały ohydnie mocny alkohol o złotawej barwie. Przestałam tak z cały dzień aż wreszcie wzięły mnie ręce dużo szczuplejsze. Była ich trójka starszawy emeryt, który sporządził im tą ognistą siekierę, oraz chłopak i atrakcyjna blondynka i gdyby nie to że jestem butelką, chętnie wybrałabym się z Nią na imprezkę, z Martini na pewno byłoby jej do gustu. Podzielili się pieniędzmi, popieprzyli trochę głupot, blondynka wyraźnie się spieszyła.

W drodze do domu zorientowałam się jak nazywają się moi wybawiciele z czeluści ciemnej szafki, Kania i Bartek. Oprócz mnie w torebce jechały dwie inne butelki, raczej małomówne - jakieś plastikowe. Ja rejestrowałam rozmowę i czekałam na rozwój wydarzeń. Dwa kwadranse później stałam na półce obok butelki Cin'Cinu, ta mnie nieco uspokoiła, przyznała że to spokojni ludzie, że stoi tu od roku i rzadko ktoś po Nią sięga. W porządku pomyślałam - mogę stać tu cały czas temperatura lodówki koi gorączkę procentów. Cin'Cin mnie okłamał, nawet nie wiem, kiedy ale na pewno nie rok zimowałam w lodówie. Wyleciałam na stół stałam po środku trzech twarzy, którzy narzekali na mój smak, ale ja przecież jestem tylko butelką. Blondynka gapiła się to w telewizor, to ogarniała ją euforia z wizyty do fryzjera. Druga - Ewunia, rozpromieniona przypominała o jakimś psie, a wysuszony brunet naganiał tempo. Najgorsze w tym było, że oni na kogoś jeszcze czekali, ze mnie ubywało coraz szybciej. Szkoda - pomyślałam nawet fajne towarzystwo, napieprzali zdjęcia, schlali się mną jak szajbusy, dwójka tych typków latała jak pojebańce. Ale ostatecznie Ewunia dała szału na taborecie, ważę całe 1.5 litra i nawet to nie przeszkodziło, żeby poczuć silne podbicie, a Ewunia leżała pod ławą. Muzyka zagłuszała moje butelkowe myśli, nagle słyszę jakiś dzwonek, obie imprezowiczki zamurowało, to sąsiad pytał czy tu burdel, dowcipniś. Nieco wcześniej telewizor ryczał w zasadzie dwie disco-polowe melodie, tańcował tam brunet, w sumie dwóch, a ekipa w domu wtórowała im najgłośniej jak potrafiła.
Jakoś porozbierali łóżka, brunet był potężne spity, taboretowa tancerka trzymała się najlepiej, położyli się na jednym łóżku, zgasły światła...

Fakt, że jestem tylko smukłym szkłem, nie oznacza, że nie lubię pospać, wiele z moich koleżanek wala się teraz po śmietnikach i zapada w długi sen, aż do ich drugiego życia po recyklingu. I teraz kiedy mogłam szczerze odpocząć trafiam na domówkę jakiś alkoholików, co gorsza nie wiadomo kiedy ona się skończy. Jest niewiele po dziewiątej, a tu syreny, myślę no i finał, mają policje, tak się kończy katowanie Studniówek o drugiej w nocy, chwile później słyszę 'ja pieeerdolę', syreny ucichły. Ale ich miejsca zastąpiło 'niedobrze mi', jednak bez reakcji, słychać trzepot nóżek i znowuż przeciągłe'niedobrzeee miii', i znowu bez odzewu, to się w końcu blondyneczka wkurwiła najwyraźniej i za trzecim podejściem pozdrowiła wszystkich 'w takim razie-pierdolę was', no miła rodzinka.
W południe był jakiś harmider, raz stałam w kuchni na blacie, raz mroziłam szyjkę w lodówce, wystawili mnie po zmroku i zaczęło się znowu.
Do ekipy dokooptowała się niejaka Jutka, dość sympatyczna, wyzywała mnie od chujowej, ale poza tym nawet ją polubiłam. Moja ulubienica miss taboretu, nawijała cały czas o jakimś psie i w końcu zabrali się i wyszli z pokoju. Została Nas czwórka i gapiliśmy się na jakieś bajki w tym szklanym pudle. Napełnili mnie znowuż po brzeg szyjki, niemal pod samą nakrętkę, nigdy nie byłam tak pełna, ale szybko opróżnili szyjkę i oddech miałam lżejszy. Impreza nie była już tak wartka jak dnia poprzedniego, dopiero Studniówka ruszyła, a później jakieś cygańskie rytmy ryczały, aż w denku czułam wibracje. Ogółem wydoili ze mnie wszystko, studnie bez dna. Brunet zniknął, ten siwawy padł na łóżko,a ten trzeci też gdzieś się podział,poruszenie zrobiła jakaś melodia ze skrzeczącym głosem, brunet nagle wparował, ale długo nie potrzymał wytoczył się ponownie. Znowu zgasły światła...

Jak tylko ogarnęli mieszkanie to chwilę później, brunet siedział i gapił się na kilkunastu facetów ganiających za piłką, o czym nie omieszkała wspomnieć Kania, atrakcyjna blondynka, później ich życie kręciło się wokół jedzenia, kabanosów i wódki. Tego dnia miało być epicentrum melanżu, zjechała się jakaś para: sympatyczny grubasek i szczupła blondynka, to jakiś blond-team pomyślałam, nie mam nic przeciwko, ale czy oni też piją alkohol? Najwyraźniej. I to sporo, stół był zastawiony banankami z czekoladą. O dziwo Ci na mnie nie narzekali, zeszło się ich więcej, pierwsza brunetka, a potem Jutka z chłopakiem, dość spokojny człowiek. Jako jedyny pochwalił mój smak. Jaja zaczęły się nieco później, otóż nieco później, już po 100dniówce i tych wszystkich tradycyjnych występów, Asia nastukała się solidnie. Wszystkim zachciało się żreć, kręcili się po kuchni, Kania darła się na bruneta, ten pieprzył o cebulce, poważnie dom wariatów. Jak długo to potrwa, śpiewali cyganów, wpierdzieli torbę pierogów i chlali dalej. Mój mały butelkowy móżdżek nie pojmował, jak można przysypiać i pić, a cała trójka facetów praktykowała to w najlepsze. Dziewczyny miały nieco więcej siły daje słowo, Asia powinna przestać pić, zamówili taksówkę, jedna parka wyszła, reszta poszła spać. Światła tym razem zagasły na miejsce wschodzącego słońca...

Szał tych całych Euro, czy jak oni to tam nazywają, dopadł wszystkich, nawet Kania cieszyła się na mecz. Drogą dedukcji i całodniowych rozmyślań doszłam do wniosku, że za chwilę i mnie to opęta. Nic bardziej mylnego Kania obejrzała hymn, swojego Sagana i dalsze widowisko miała jak najbardziej w głębokim poważaniu. Włączyła na serial. A oni nawet do serialu wypijali ze mnie resztki, to były ostatnie procenty jakie uwarzył im ten stary pijak. Jednak nie było entuzjazmu ze spożycia wszystkiego, byli wyraźnie smutni.

Brunet dnia czwartego zerwał się po zaledwie kilku godzinach snu, złożył łóżko i ogólnie zachowywał ciszę, dbał o tą dziewczynę, kątem nakrętki słyszałam jak delikatnie stara jej się przekazać że wychodzi, z tego co słyszałam nikt drzwi nie zamykał. Kania miała w nosie drzwi, zamek i godzinę, na czuwaniu zostałam ja, ostatecznie się sturlam, czy coś, narobię hałasu - jak ktoś wejdzie. Stwierdzam, ze ten cały Bartek, to alkoholik pierwszej wódki, nawet czwartego dnia, po robocie, a zjebany, że aż przez nalepkę widziałam, postawił 0.7 Absolwenta. Myślę: - No to grubo przesadził, ćwiartka zrobi ich mocno, przy połowie flaszki będą rzygać. Ale oni przy połowie flaszki to dopiero się rozkręcili. Niesamowity duet pomyślałam wtedy, on i ona, kto by pomyślał. Zazwyczaj to koledzy, lub koleżanki wspólnie coś opijają, a pary wypijają wino, później pocą się około jedenastu minut i idą spać. Ale Ci są wyjątkowi, za to ich pokochałam, pili do dna, rozmawiali szczerze, żaden temat to dla nich nie temat-tabu. Mam wrażenie, że dla nich tabu, to Ci którzy tak nie potrafią, a oni są tabu dla tych którzy tego nie rozumieją, ale ta ich tabu-przyjaźń istnieje i jeśli nie obala mitu, to pozostaje wyjątkiem dla teorii - nie istniejącej przyjaźni pomiędzy kobietą, a mężczyzną.

Przeżyłam cudowne 5 dni mojego szklanego i tłukliwego życia, poznałam fantastycznych ludzi, może i pijaków i imprezowiczów, ale szczerych i nieszablonowych. Wystarczyło mi pięć dób żeby uwierzyć, że przyjaźń między chłopcem, a dziewczynką istnieje, fajnie gdyby większość butelek i ludzi to załapała. Ja jestem jednak tylko kawałkiem szkła, a oni paczką przyjaciół i znajomych, razem ryczą z telewizorem, denerwują się na meczach. Stojąc kiedyś na sklepowej półce widziałam różnych ludzi, snobistycznych kupujących drogi alkohol, pijąc go później latami. Ta grupka potrafiła 6 litrów wódki popchnąć w cztery noce. I latało im to koło korka, czy to Belvedere, czy przepalanka starego alkoholika. Oni są spontaniczni, liczy się w pierwszej kolejności TOWARZYSTWO, później ZABAWA, a gdzieś chwilę później ALKOHOL. Mam nadzieję, że dalej są zgraną ekipą i piję teraz w innych miejscach, sami czy oddzielnie, na pewno robią to z głową.

Butelka Martini.

P.S Każdej butelce życzę - aby znalazła się na domówce trwającej 5 dni i codziennie poznawała tak zajebistych ludzi - jak ja.


'...znam tych ludzi, lubią chlać do maksimum i rano na kaca do soku dolać sobie ginu...' - Peerzet

piątek, 4 lipca 2008

Outline Graffiti Festiwal

Matury, poza egzaminem na prawo jazdy, potrafią Cię stresem przeżreć na pół, zrobić z Ciebie cień człowieka, jednak każdy mimo łez, uśmiechów i nerwów - zdał i wystarczy.

Dzień po zakończeniu, kiedy każdy zrzucił galowe szmatki, w trójkę rzuciliśmy się po portfelach, pieniądze rzuciliśmy na ladę, rzuciłem słowniedwa razy pół litra Żurawinówki...

Żurawinówka - Wódka smakowa
Zawartość alkoholu: 40 %
Pojemność: 0,5 l
Pierwszy taki trunek powstały na bazie soku ze świeżych owoców żurawiny. Jego niepowtarzalną cechą jest wyjątkowy orzeźwiający smak. Żurawinówka - doskonała na każdą okazję. Na czas tej notki i następnych, okaże się klasykiem.

...i przeszliśmy rzut kamieniem na ławkę. Opcja osiedlowa, plastikowe kubki, sok Caprio i nieustające toasty, a na ławce Kania, Jutka i Ewunia. Wódka tego dnia nie była wódka, kto ją tam czuł, okazja łagodziła każdą mocniejszą miarkę. Zachciało się Nam więcej, Ewunia Nas opuściła, jednak dołączył smukła butelka Wiśniówki. Wesołym alkoholowym trójkątem ruszamy do mnie na klatkę, ale, skoro już byliśmy, to musiałem ale to musiałem POCHWALIĆ się moim kabanosami. Zrobiły furorę. Kania Nam lekko odpływała, trzeba było ją odratować, odholowana do domku. Kabanosy były jednak takim afrodyzjakiem, że dalsza impreza bez nich nie miała sensu i mimo bezszelestnej akcji wytoczył się różowy szlafrok, kilka słów, i szlafrok próbuję przestawić, trochę się opierał, ale uległ. Kroczek po kroczku odstawiam Jutkę pod klatkę, w międzyczasie zrywamy sznurki.

I o ile w dniu pierwszym, było kameralnie, to drugi dzień porywa Nas w wir clubbingu.

Ja i Groszek, duet chłopaczków, z wybrzeża zasłyszanych z pochłaniania litrów piwa w trybie ekspres, jak i seryjnych złodziei materacy i zabrudzaniu plaży. Dwójka przyjaciół od puszki i butelki, artd familia. Ta sama ławka - ta sama wódka. Kierunek miasto, tym razem całe nasze, jazda bez celu na farta, na bani, na-stukani. Jeśli chodzi o Nas to wódki, NIGDY dość, zapraszamy kolejną przyjaciółkę, drugie pół Żurawiny ciśniętej przez spirytusowe sitko na 36%.

Najpierw Tymek, gadka, zapoznawcze i nie wiedzieć jak i o której - Opium. Opium okazuje się mierne, i poza kilkoma lufami nie gwarantowało tego czego szukaliśmy, Groszek uparcie dążył do Czekolady. 

Czekolada - wtopiona w bramę, szpanersko oszklona dyskoteka z gracją. Kilka stopni dzieli zimny chodnik, od rozgrzanego wnętrza, po lewo szatniarze czekają na to czym broniłeś się przed chłodem, wysuszą Twoją kieszeń z drobnych. Po prawo regały stolików i schody niosące decybele i melodie. Sam parkiet mały, z centralizowaną konsolą, z wylewicowanym kiblem i zprawicowanym barem. Wszystko na ciemno jak gorzka czekolada.

Bramka puszcza Nas za uścisk dłoni, królowie procentów, parobkowie baru - piwo prosimy, jednak Czekolada okazała się za słodka. Ze mnie osobiście schodzi powietrze, połówka wódki jednak poturbowała mną dość sążnie, piwo mnie rozleniwiło, nie widzę kobiet, nie słucham muzyki, chcę spać.

Dzień numer trzy, poranek jak każdy, od dwóch dni niemożliwie trudny, na żółtym zegarku w szkiełku odbija się dwunastka w towarzystwie dwóch zer. Obiad, kąpiel. Upał, ja i Nielat już o 16:00 ruszamy na Plac Wolności, co za nietypowy melanż, dopiero poznamy te twarze z różnych stron Polski, za dwie godzinki wszyscy poznamy się lepiej w sklepie, za cztery będziemy już znajomymi, za sześć godzin ziomkami. Całym piętnasto-osobowym składem czekamy na autobus, na kwaterkę Tymka, bagaże torby i upał. Tymek miał jednak sporo cienia na działce, torebki były już dużo cięższe, trudno powiedzieć firewater było na początek, ale ruszyliśmy ostro. 
Ja, ja człowiek, który przywykł do imprez zlanych wódką, prochami i potem clubbingowych tancorów, uśpiłem zmysły w rapowych dźwiękach i kubkach pełnych wódki.
Ludzie, jak najbardziej spoko, Nielata rekacja na Little do dziś poprawia mi humor, a człowiek nie jest taki żeby z Wrocławiem i Warszawą nie wypił 5 litrów wódki, Łódź wita, nie ważne kogo, ważne czym, częstujcie się, jesteśmy tutaj cały rok.
Koncert, raczej miazga, choć repertuar był mi obcy, to wykrzyczałem się na paru kawałkach.
Koncert zakończył się hucznymi oklaskami, trawka pozostawia niesmak, plus prucie gęby z rozdyganymi murzyńcami, powoduje kapcia. Kapcia zapijam piwem i myślami jestem już przy wódeczce i kurczaczku. W wąskiej ekipie spotykamy się na kanapach i kończymy chlanie. W porannym programie muzycznym wybiła szósta, zabieram Nieletniego i na 4 przesiadki jesteśmy w domu, raczej mało rozmawiamy, na pewno Piotrek wspomniał... 6 litrów na 9 osób, tutaj nie ma przypadku.

Karolince, Jutce, Ewie, Groszkowi, Nielatowi, Tymkowi.


'...wypiliśmy takie ilości, że będąc szczerym, powinni zrobić o Nas program na Discovery...' - Peerzet.