poniedziałek, 13 października 2008

O Fazie słów kilka


Nim przejdę do pisania tej notki, czytający muszą wiedzieć, jak ważna w życiu pijaka/ćpuna/imprezowicza jest FAZA. Bo Faza, to nie jest zwykłe napalenie się na coś, to nie jest zwykłe nakręcenie się na coś, to jest w głowie, głęboko zakodowana czynność, pieprznięte hobby.

Dzieciaki oglądają dziś magiczne urodziny na mtv i myślą: ale faza, pierdolenie. Faza jest szczera, prawdziwa faza jest dla siebie samego, nie dla kogoś, NIE DLA PIENIĘDZY, fazę ma się bez względu na wszystko. Można mieć fazę na stare samochody, na picie wyłącznie piwa, na inhalowanie eteru, na co tygodniowe picie do upadku w klubie. Można.
I jeśli ktoś zamierza coś robić bo tak należy, a później tłumaczy to: 'ale miałem/am fazę', nigdy jej nie miał, faza jest szczera i tylko szczere jednostki ją mają.

Ja tego wieczora miałem fazę, od trzech tygodniu nie używałem alkohol, tak kurwa, nawet piwa, nawet czekoladki z rumem, nic. Pełna abstynencja. I kiedy wreszcie określiłem sobie, że w ten piątek popłynę, powiedziałem to szczerze. Nie obchodziło mi czy ktoś będzie to robił ze mną, nie założyłem sobie nic, żadnej minimalnej czy maksymalnej ilości, czysta spontaniczność, czysta, autentyczna faza.

Klub Luka, a dokładniej 4 kolejki do pełnego rozbrojenia zero-siedem Żurawinówki, czy szybko, nieważne, czas ponaglał. Zrobiliśmy krąg: Nielat, Tymek, Raca + jego kobieta. Jednak do wódki było tylko trzech, nie no przecież: Raca nie pił. Tak myślę, że na pewno któregoś dnia rankiem odleję się tą Żurawiną, tak będzie. Piękna ciepła wrześniowa noc, wewnątrz klub trwają jeszcze przygotowania. Nigdzie Nam się nie spieszy, czemu nie mielibyśmy skonsumować tego wieczora. Tego typu konsumpcje mogę odbyć się wyłącznie przy udziale Żurawinówki Lubelskiej, jako dania głównego.

Luka - Luka, to luka na tle wypasionych klubów, no niestety, zaadaptowanie kultowego kina Zachęta, w kult niszowego lokalu ze sceną to obraza obrazu dawnych czasów. Klub prezentuję jedną wielgachną izbę, ze sceną na frontowej ścianie, kilka stolików i bar, bar z kolejką, wielką kolejką jak te na Kaliskiej. Wszystko sprawia wrażenie brudnego i obdartego lokalu bez pomysłu. Chuj. Nie mój biznes, nie mój klub, nie mój czasu będzie tam marnowany.

Jako, że Luka jest kiepska, jako że najciekawsze koncerty się skończyły, nadszedł czas wykorzystać noc w pełni, zagrać energicznie i z melanżem.

Fabryka - nie żeby Fabryka była mniej obskurna od Luki, ale klub z tradycją, tradycją Ośmiornicy, to brzmi trochę inaczej, tak: 'bawiłem się tam kiedy kiedyś miasto zostawiało roczne pensję moich starych w majtkach nagich kobiet, a moje roczne pensje wsysali w nos', niż 'wyskakałem się w lokalu, gdzie moi dziadkowie oglądali Casablancę', więc Fabryka na stracie spala Lukę. Zresztą, to prawdziwa fabryka, ludzi jak na piątkowej po południowej zmianie w Białostockim Polmosie, ogrom. Przez tłok trudno w ogóle opisać to klubisko, wszystko kręci się wokół, scentralizowanego baru, braku szatni, braku miejsca na swobodne ruchy, ale coś w tej Fabryce jest, coś.

Po drodze napotkałem Leśka i Marka, czułem, że z nimi będzie dobrze, Tymek w Supermenie, wcisnęliśmy się w kanapy i to kradnąc piwa, to porywając się do szalonego tańca, dotrwaliśmy do końca. Pewnie, impreza jak każda, ale zasadniczo to dwa kluby więcej w moim rejestrze.

A i o fazie jeszcze kiedyś, jeszcze kiedyś będzie.



'...nie ma drugiej takiej fazy jak my...' - Lilu