środa, 6 marca 2013

Modestep... odwołany

Staję się w tych notkach mocno refleksyjny, zauważyłem. Ruszył trzeci  - ostatni w najmniej przyjemnej porze roku - miesiąc. I ciągnie się stałą niezmienną z roku z dwunastką po dwudziestce, nie jest to wąsko (ajć) rozumiana stagnacja, nie daj Bóg stabilizacja. Wciąż szarpię się sam ze sobą, więcej piję i poważniej myślę o przyszłości, póki co zawodowej.

Dawno nie pisałem o klubach, w karnawale nie odwiedzałem ich z drobnymi wyjątkami na konińskie szaleństwa, które na tyle dobrze opisują mi zdjęcia w ilości trzystu odbitek, więc mogę darować redagowanie czegoś co tak pięknie oddała lustrzana fotografia. Jest to trochę jeden zero dla postępującej technologii kontra banalnej i wyczerpującej w 'rzeźbieniu' mowy pisanej, ale nie zamykam drzwi już dla zmiany formuły blogowania, to też, nie będzie konserwatywnego marudzenia o schyłku prozy.

Skoro w klubach nie bywałem, to natarłem balsamem opuszki palców na Modestep. A konkretnie jego koncert. W Wytwórni - mieszczącej się niedaleko Tabaco Park, czyli nowobogackich apartamentowcach w których mógłbym zamieszkać, serio. Liczyłem, że zrobię bezcenny opis, trip-raport, a później udzielę porad jaki miks substancji toksycznych i odurzających należy wybierać na ostry lot jaki serwują dub-stepowe balangi. Modestep się na łodzian wypiął, zachlał za mocno w Katowicach i dzień po miał już zapalenie płuc, mnie zwykle boli głowa, może serce, na płuca po melanżach się nie skarżę. Zima nie jest plenerowa, więc albo klub albo kwadrat i tutaj - co zaczyna mnie zawstydzać - służą Nielaty. O wstydzie można powiedzieć tyle, że ja po części zaraz czuję się winny, że kolejny raz obeżremy się i popijemy na de facto ich koszt, oraz trud pracy. Mam nadzieję, że życie wkrótce pozwoli mi się zrewanżować, godnie.
Po drugie, czuję się nieco... zdziadziały. Zwyczajnie przez to, że imprezy wokół stołu pełnego potraw i żartach o kłótniach w związku, to nawet nie była moja domena, a diastema w schludnie klubowo prowadzonym życiu. Nie czuję się zdziadziały przez atmosferę, kota, lub kapitalne żarcie, a poczucie komfortu i radości jakie dają mi coraz częściej tego typu spokojne nasiadówki.

Ta. Nasiadówka. Godzina 20:00, powoli schodzą się goście, przy czym najdłużej schodzi Jachu, ale przestało to wszystkich złościć, każdy jest miarowo przygotowany. Na stole, cóż, jak w poprzednich latach postowania, zwykłem koncentrować się skrupulatnie na ilości i marce alkoholi, tak teraz czas na stół spojrzeć z innej strony. Gastronomicznej. Więc, dwie wersję tostów: z papryczkami japanelos i łagodniejsza - z salami i szybką, melanż sosów i dwie pizze: Koń Polski i kompozycja własna. Powiedziałbym coś więcej, ale przed wyjściem spożyłem pyszną kaczkę w pomarańczach i za chuja nie byłem w stanie nic do ust włożyć, biorąc pod uwagę fakt, że musiałem wlewać. Gdy klubujesz, to wiesz mniej-więcej o czym pisać, dzieję się więcej, ale pozoronie, bo to wszystko chaotyczne i raczej mocno indywidualne przeżywanie imprezy, przynajmniej do jakiegoś czasu. Natomiast podczas domowych spotkań nie można mówić o nudzie, bo dyskusja często przebija frajdą najlepsze melanżowe kawałki, ale trudno teraz wspomnieć natłok tematów, oraz kanonadę błyskotliwych ripost. Jest po prostu inaczej, ale pogodziłem się z coraz częstszym siedzenie na rzecz tańczenia. Jest okej.

Okej, nie oznacza, że nie stawiam sobie pytań. Przeciwnie, niechętnie ale zmusza to mnie do refleksji. Czy to emerytura? Czy melanżowo wypaliłem się jak król parkietu i wieczny łowca? Być może w tamtej roli odnalazłem wszystko co daję satysfakcję? Tak może być. Impreza to dziedzina, która szybko się nudzi, potrzeba nowych, coraz to intensywniejszych bodźców. To jak małe porcję narkotyków, albo dawki rosną i już spadasz w przepaść, bo zabawa staję się wtedy piekłem nałogu, albo zmieniasz narkotyk. Myślę, o metamorfozach, które we mnie zachodzą, czy intuicyjnie odskakuję i odczołguje od przepaści, czy jestem już nudnawym dwudziestopięciolatkiem, który z dnia na dzień szarzeje, czy zmieniłem tylko tryb i ewoluuję w bardziej pasywną odmianę melanżu, a dodatkowo stabilną uczuciowo. Który z różnych punktów widzenia, może być różnie oceniana. Obiektywnie jednak wiem, że biorąc pod uwagę mój dorobek, może wyjść wyłącznie na dobre.

Jednak niczego nie mogę - nawet sobie - zagwarantować. Emerytowany zwolennik poligamii o skłonnościach narkotyczno-alkoholowych z dnia na dzień nie zostanie przykładnym mężem niosącym codziennie aktówkę z bułkami nasmarowanymi pasztetem w drodze do urzędu, czy korporacji. Umówmy się nie mam nawet takiej motywacji. Ćwierć wieku upływa mi na wiecznym: 'nie wiem'. Każdego dnia, na różne pytanie bez zawahania odpowiadałbym w sposób z cytatu i w wielu przypadkach mówiłbym absolutnie szczerą prawdę.

'...Tak długo próbowałem się zmienić i w sumie jest mi to trudno ocenić,
 ale chyba jestem typem gościa, który potrzebuje mocnego bodźca...' - Pezet