czwartek, 7 września 2006

Karwia 2006 Rzeź

Pewnie marzeniem każdego melanżowicza jest upijać się w różnych miejscach, dlatego zmieniamy kluby, domy, działki, a na końcu klimat i środowisko. Głosem tego ostatniego poszło dwóch, Groszek i Ja, w melanżu na największą skale, od czasów Uniejów Splash 2005, w melanżu który na zawsze zapisywuję się w pamięci, na długo we krwi i bezpowrotnie zmienia cząstkę każdego z Nas.

Od środy byliśmy na przysłowiowych żyletkach, sprawa była dość ciepła, lecz na wariackich papierach udało mi się przekonać nadopiecznych, wyliczyć się z hajsem, zrobić zaopatrzenie, spakować, aby o 5:43 14 lipca wsiąść tylko w dobry wagon.

Karwia 2006 Rzeź

Piątek (14 lipca)

Kiedy pociąg ruszył, (żeby za chwilę zwolnić zresztą), zasłoniliśmy szczelnie przedział, w trosce aby naszym towarzyszem podróży nie była poczciwa już staruszka w akompaniamencie gąsiora, bądź prosiaka. Właściwie to oprócz, czterech – sześciu napalonych dewiantek seksualnych, nie życzyliśmy sobie dzielić przedziału z kimkolwiek. 
Pociąg co chwila hamował na jakiś stacjach (“-hamuje, kurwaaa!”), przełomową stacją okazała się ta we Włocławku, na niej dosiadło się do Nas, dwóch Bartoszy i kto by pomyślał że już od ósmej - w pociągu - rozpocznie się nasz melanż. 
Poszły już chyba cztery bronksy (Tatra Jasna), pół jednego zdążyło już zalać PKP'kowska podłogę, niebawem dosiadł się nie jaki Mariusz, bardzo interesogenny facet, a jaki energiczny (“-tak! Tak! TAK! O to chodzi!”), stacja Jeżewo to dwie kolejne sylwetki, tym razem dziewczęta (Anna i Jana), bardzo wygadane, atmosfera jest już potężnie rozluźniona, kiedy w Gdyni dochodzi 10 Voltów, a Bartosz piąty raz odwiedza WARS'owy kibel, a wchodząc wita przedział (“-jak ja bym Was już kiedyś widział, jakbyście byli z Włocławka!”), wiedziałem że to są wakacje na które czekałem połowę lipca!24 puszki jak na złość wcisnęliśmy pod siedzenia.



We Władysławowie słonecznym uściskiem przywitał Nas szofer ( ;-) ), odebrał bagaż i pomknęliśmy. Nim się zdążyłem przyjrzeć Władysławowskimi sklepikom, przewiercić wzrokiem Jastrzębio-Górską promenadę, siedziałem na tapczanie, w naszym kozackim kwadracie...

Kwadrat – był to przestronny 4x7 drewniany domek, drzwi wchodziły na zachód, wchodząc po lewej stronie na bocznej ścianie stały dwa tapczaniki, ustawione prostopadle, które dzieliła mała nocna szafeczka, na której stał nieśmiertelny Ślązak, w narożniku jednej ze ścian, nad moją leżanką, wiszącą tam półkę zapełniał telewizor (“-kurwa działa!”), po prawo na wprost drzwi wejściowych, była prowizoryczna kuchnia, stół i szafki, blisko łóżek postawiliśmy ławę, na stole stanął boombox, my rozluźnieni na łóżkach i kwadrat nabrał charakteru.

...popołudniem, nieco złaknieni, ruszyliśmy na jakąś szamę, wypad miał również dla mnie charakter orientacyjny, rekonesans okolicy. Kto by pomyślał że młode chłopaki zamiast na plaże, czy prędzej udadzą się do sklepu z etykietą monopolowy, odwiedziliśmy większość dla zmiarkowania cen, ale żeby z pustymi rękami z zakupów nie wracać to strzeliliśmy pojednym Sobieskim Ice'ie, do domku wróciliśmy po obfitej porcji kebabu, nie dłużej jak dwie godziny trwało nasze dopełnienie wieczoru połówką Absolwenta, pod którą żywo chrupaliśmy Wase, i po kilku miarkach wyruszamy w gród, jeszcze nie weszliśmy w centrum a ja już zapomniałem o wódce, należało uzupełnić promile, więc poszły dwa Żywce.
Celem przyszedł Heineken, impreza na plaży, pod namiotem, z barem, dj'em i masą kobiet. Groszek rozszalał się na dobre (“-wale browar, jutro mniej zjem”), o ile w ogóle coś zjadł...

(Coś ode mnie, wiadomo że...)

Kobiety - to ważny element każdego melanżu, aczkolwiek te moje relacje pozbawiam tego wątku, nie myśl że Nas ten temat nie dotyczy, inaczej ten temat to My, ale to odniesienia do melanżu, tej bardziej oczywistej strony, kulisy naszej organizacji, wyposażenia, stanu świadomości, nie omieszkamy wspomnieć tutaj poznane przez Nas reprezentantki płci pięknej, lecz genezy znajomości i publikacji konwersacji, nie uświadczysz, bo taka panuję tu konwencja.

...kontynuując, do naszej chałupki trafiliśmy na przełomie 1-1.30, w trakcie kończenia wody ognistej wspominaliśmy poderwane przez Groszka Niemki, na których tak świetnie podszkolił angielski, na koniec gospodarz obwiesił domek żółtawym sznurkiem i zasnęliśmy w stanie błogości.

“...wjeżdżam, mają wiedzieć kim jest ten koleszka, mają o mnie wiedzieć tu i gdzieś tam...” - Tede

“...siekamy wódke, tak że wyskoczysz z kapci, w szklankach większych niż kryształy na regale u babci...” - Pyskaty Skurwiel


Sobota (15 lipca)

Dzięwiata rano, powoli rozsuwasz powieki, gorzej z ustami, bo ten zsuszyły się jak wiórki, głowa 'na oko' waży 15 – 20 kilogramów, żołądek antypatycznie przypomina o sobie, stół przywodzi na pamięć Ci wspomnienia wczorajszego wieczoru, jest kubek a w nim cola, żaden napój nie smakuje tak dobrze jak wtedy - gdy masz kaca.
I kiedy myślałem że gorzej być już nie powinno, to od 11.00 wolałem nie ruszać nawet powiekami.
Sen nużył mnie do popołudnia, Groszek dawno już przekopywał plaże wzrokiem, w poszukiwaniu samotnych nastolatek, wrócił koło trzeciej, wtedy dość gwałtownie odżyłem i wybyliśmy na piasek polskiej plaży, deszcze szybko Nas przegonił, to też zahaczyliśmy o kebab, oraz przygotować się do wieczoru, tak zwane 'artykuły dobrej zabawy' a.k.a 'prowiant polskiej młodzieży' na sobotni podbój Heinekena: 8 softów i 7 Tyskich.
Tego dnia przyszło Nam za oszczędzić na kolacji, wczasowicze pensjonatu zaprosili Nas na grilla, do którego poszły cztery Tyskacze, po przyzwoitej wieczerzy, przyjebaliśmy komarka, żeby o 21.00, z kieszeniami pełnymi soft-drinków udać się na plażową impreze.
Wieczór okazał się wyjątkowo chłodny, zmiarkowaliśmy to po obaleniu 8 softów, lekko zgęziali wracaliśmy na kwadrat, po długie rękawki.
Koło 23.00 robimy drugi podjazd, strzelając w drodze po browarku, weszliśmy kiedy atmosfera była absolutnie rozgrzana, Groszek raz po raz, to zagadywał Niemki, to przytupywał przy Toruniankach, lecz najczęściej siedział koło mnie pytając kiedy walimy browar, tak żeby o północy złamać mnie i stanąć przy barze (“-duży Żywiec, dwa razy”), pół tarczy zegara większej wskazówki później, poznajemy rezydentki Tournia, no to Groszek, tym razem co prawda zamyka krąg do Torunianek, ale w tańcu ciężko było opisać z którą tak naprawdę tańczył, ja błądziłem wzrokiem, dość sceptycznie traktowałem nowo poznane 7 nimfetek, po ostatnim piwie łykanym w 'klubie', z dziewczynami prze prowadziliśmy dialog, byłem potwornie głodny, nasz stan wyglądał jak o setke za dużo, nawijaliśmy bez polotu, z dużą dawką powtórzeń (“-alee, jutro się widzimy, ta-ak?"), moje zmysły chwilowo dostały kubeł zimnej wody, więc po pretekstem apetytu, wolałem zabrać Groszka (który już nawet kwiatki zaczął rozdawać ;-)), nim namówiłby mnie na siódmy browar co prowadziłoby do spalenia wśród dziewcząt 15-stym ”czy jutro przyyychodzą?”, kebabu (mimo chęci) i tak nie zjadłem, gdyż było juz dobrze po trzeciej, a my na swoim przytulnym kwadraciku jeszcze układaliśmy dokładnie sobote, godzina po godzinie, a wszystko utrwalaliśmy w dzienniku, po czym już byliśmy myślami gdzieś o północy w niedziele...

“...mieć błysk i blask, mieć fanki, mieć pisk i wrzask...” - Tede


Niedziela (16 lipca)

Bałem się poranka i kiedy o 11.30 delikatnie podnosiłem głowę, nie poczułem zawrotu, żołądek zachowywał stoicki spokój, nie domagał się wizyty w miejscu, gdzie w lokalach i marketach dzieli się je na damskie lub męskie, odetchnąłem z ulgą, wziałem głęboki łyk wody i powoli docierały do mnie symptomy klasycznego kaca.
Kiedy z powrotem ległem na łóżku głośnym ziewnięciem niedzielne południe przywitał Groszek, a ja przysnąłem, obudził mnie głośny szczęk blachy, i parę razy wycedzane “kurwa!”, przetarłem oczy ażeby ujrzeć morderczą walkę mojego współlokatora z konserwą. Wpałaszował ją w 1/10 tego, ile czasu ją otwierał, ale jak sam później stwierdził (“-warto było”), mnie 'śniadania' jakoś zbytnio apetytem nie napawały, odwrotnie, percypowały o nudności. Za to sen wchodził mi jak popołudniowy kebab, którego wrąbaliśmy tuż po dwóch Tyskich, zrobionych na zasadzie - aby rączka nie drżała przy strawie, gdzieś koło godziny 15.00.
Lipiec słońca nie szczędził, a my sporo energii zostawialiśmy co noc w Heinekenie, każda wycieczka w miasto przy Heliosie grzejący 'na oko' czterdziestką, była większym sprawdzianem wytrzymałości niż Selekcja na TVP2, więc 15 minutową peregrynajcę po Karwińskich ulicach, odsypialiśmy co najmniej 8 razy dłużej niż sam spacer. 
Telefon Groszka zadzwonił równo od dziewiętnastej w formie budzika, wdzialiśmy nasze ciuchy...

Ciuchy – pewnie, że najlepsze, żadnego z Nas pasją nie jest lanserka, ale nasze garderoby to szafy z plakietką Italy, raz po raz na półkach leży jakaś oryginalna, własna konfekcja. Nie myl, nasze szaty, to nie wyzywające oczojebne łachy, to szyk, styl i klasa zamknięta w jednym niewidocznym logosie, lub przekaz zamknięty inteligentnie w garderobianej łamigówce, wyszyty lub wprasowany w najlepszą bawełnę, lub viscozę, nie ortalion, czy latex.

...i krótko potem maszerowaliśmy już trotuarem, i prowadząc gorącą dyskusję anno Domini niezbędnika do naszej dzisiejszej najebki, na kwadracie rzuciliśmy plecak, w jednej z reklamówek zalegało 5 nieśmiertelnych Tyskaczy, cztery Smirnoffy Ice, druga foliówka to bardziej czarna odsłona nocy, Smirnoff 0.2, oraz 3 mocne Wojaki.
Groszek tej nocy szukał przede wszystkim promili, potem chętnej panienki, a na koniec wrażeń, toteż on przytulił drugi zestaw. Aby poszukiwania przebiegały sprawnie, przed wyjściem chlusnął 0.2 wody ognistej, a na schłodę pierdzielnął sobie dwa Wojaki. Ja konsekwentie na kwadracie waliłem Tyskie, w ten sposób zapełniłem szafkę czterema kolejnymi puszkami, a na tę przechadzkę do Heinekena zabrałem cztery softy, do mnie należała ta pierwsza paczka.
Promile przerosły i – dosłownie - powaliły Groszka, gdzieś koło 1.00, siedział samotnie przed prowizorycznym grajdołkiem, jeszcze dwie godziny wstecz, odważnie opijał mnie z ostatniego softa, swobodnie wykończył ostatniego Wojaka i zniknął w ramionach Niemieckiej 'Madchen'.
Mnie na pewno polubił barman z barmanką, notorycznie uzupełniałem kasę biletami Narodowego Banku Polskiego, brałem za to plastik ze złocistą cieczą, którą przykrywała puszysta śnieżnie-biała pianka. Podczas pląsów Tomasza, wstawałem tylko trzy razy, raz - żeby pozbyć się pustego plastiku, dwa – isć po następny (pełny), trzy – szukać Tomka, wskazówki Fuji'ego leżały na godzinie pierwszej.
Do towarzystwa przy prowadziłem mu jego zagraniczną lubę, ogromnie się ucieszył (“-co-o ona, kurwa tutaj robi?”), sam nie mogłem patrzeć na jego mękę, nie popijając złośliwe piwa. Pożegnał czule znajomą (“-wi mast goł hom bikaz, wi must irly stand ap tumoroł”), pewnie uwierzyła ;-).
Wewnątrz klubu wypatrzyłem dwie sympatyczne koleżanki, jednak sytuacja niedyspozycyjnego Groszka pokrzyżowała nam plan bliższego poznania tych dwóch sylwetek, nie mogłem mu tego wybaczyć, jednak jego szczęście nie kończyło się na ślimaku z Niemką, fartem ominęło go moje besztanie, gdyż dwie znajome mi buźki, szły na wprost Nas.
Zabraliśmy im numery telefonu i trochę czasu - schlaną gadką. Mimo to udało się iEvi, i Dodi, zagrają jeszcze niejeden epizod w tej opowieści.
Było już koło drugiej, kiedy Groszek doczłapał się do domku przy ulicy Miłej, podczas podróży nie puścił już żadnego pawia, a jego wypowiedzi przerywane były raz po raz głośnym, spontanicznym czknięciem, na kwadracie w kilka sekund był w łóżku, a ja pukałem w 'puszkowy dozownik' jednego z ostatnich Tyskich. Kolejny raz zasnęliśmy w stanie błogości.

“...fakt, proste jestem bananowcem...” - Tede

Poniedziałek (17 lipca)

Jak zwykle obudziła Nas codzienność ludzi z poza domku, aczkolwiek rezydujących w pensjonacie, dokładnie to dzieci. Obaj prze prowadziliśmy jeden po drugim, poranną toaletę, w której harmonogram wchodził prysznic, dobór bielizny, a na końcu solidne ścieranie płytki nazębnej.
W trakcie mojej kąpieli, Groszek przygotował 'królewskie' śniadanie, pomidory i pasztety, o frykasach tego kalibru pomarzyć może sam Pascal, albo Makłowicz.
Po śniadaniu, o 14.00 wybraliśmy się na plaże, całe zamieszanie tej pobudki sprawiło że zapomnieliśmy o kacu, który mimo to, po cichu trzymał się Nas, aby głośniej dać o sobie znać po rozłożeniu się na plaży. Z bólem głowy na plaży wytrzymaliśmy z 20 minut (“-udaj że ktoś do Ciebie dzwoni...”).
Po 'plażowaniu' udaliśmy się na większe zakupy, najbardziej żal było mi plecaka w obecnej sytuacji, na uchwytach miał jakieś 15 kg, cały ten ładunek rodem z Tych dźwigałem sam, mijałem różne spojrzenia, jedne pogardliwe, inne rozbawione, ale zdarzały się też złowrogie, lecz średnia wieku tych ostatnich nie spadała poniżej sześć dziesiątki.
Dziesięć minut później, plecak głośno padł na łóżko.



Po chwili jego zawartość szeregiem stała na stole.



Okropnie zgłodniałem po tym przemarszu z cargo 5.5% aluminium ładownych w magazynki po dziesięć z reakcją jednego pocisku na 10 – 12 minut z siłą rażenia 1.5 promila alkoholu we krwi...

TYSKIE Gronie - to kontynuator wielowiekowej tradycji warzenia piwa w Tychach. Tradycja ta sięga XVII wieku. Smakosze tego gatunku cenią sobie przede wszystkim łagodny chmielowy zapach, złocisty kolor oraz gęstą białą pianę. Bukiet zapachowy, świadczący o doskonałym smaku, pozostaje poza zasięgiem większości polskich piw tego typu. 
Zaw. ekstraktu : 11,7 proc. Zaw. alkoholu maks.: 5,6 proc.
(;-))

...i to był zacny moment na konsumpcję dyżurnego kebabu.
Pierwsze strzały padły koło godziny 18.00, tuż przed obowiązkowym zbieraniem sił na co nocną batalie w Heinekenie.
Natomiast pierwszą większą kanonadę można było usłyszeć koło dziewiątej, osiem celnych strzałów w nasz (wiotki) stan świadomości, pociski trafiły w napięte nerwy, rozluźniający język, nogi, na miejscu zabijając porannego kaca i powiedzcie którego mężczyzny nie kręci taka broń?
Zamiast szaleć w nadbrzeżnej dyskotece, My wraz z ubiegłonocno poznanymi paniami, udaliśmy się na kolejną strzelaninę (koło północy), żeby po dwóch kolejno wystrzelonych nabojach, długim dialogu poznawczym wrócić na drewniany parkiet, wraz z godziną 2.00.
Tam złapaliśmy się na ostatni browar, co prawda nie są to naboje ostre jak Tyskie Gronie, ale smakował całemu kwartetowi, krótko po tym zawinęliśmy się tym razem podzieleni na duety, jeden udał się na kontrowersyjny kwadrat przy ulicy Miłej, drugi ten słodszy duet, zniknął w mroku ulicy Relaksowej.

“...Tyskie Gronie na imprezach...” - HST

Wtorek (18 lipca)

Sufit, wraz z całym domkiem wiruję jak szalony, ława pełna aluminium, Groszek zniknął, krople obijają jak szalenie kręci się wszystko w okół, leże w łóżku, to już nie wtorek, jakieś trzy godziny wcześniej Fuji przesunął taśmę z datami na 19-ego lipca, lecz wtorkowa noc nadal trwa, trwa najcięższy melanż wyjazdu.

Ranek okazał się absolutnie spokojny, w ciągu dnia zwiedziliśmy Władysławowo, Jastrzębią Góre, nabyliśmy bilety powrotne, wmuciliśmy kebab rozmiarów XXL, który każdy z Nas zapamięta naprawdę długo...

Kebab – podstawowym posiłek naszych wczasów, nabywany w jednym punkcie, z wyśmienicie wypieczoną bułką, sosem koperkowym, i perfekcyjnie wysmażonym mięsem. Pani ekspedienta, już w niedziele znała treść naszego zamówienia na pamięć, później codziennie brzmiało tak samo.

...korzystając z komfortu, jakoby wycieczkowaliśmy czterokołowcem, zaopatrzyliśmy się w kolejną dostawę rodem z Tych, kolejny raz wdwudziestu egzemplarzach. Przed peregrynacją w miasto, której celem było kolejne beach-party, spotkaliśmy się w naszym skromnym kwadracie, aby wyssać maksimum płynów z biało-złoconych aluminiów rozmiaru 0.5L
Zupełnie straciłem rachubę, pustych puszek przybywało równo wraz promilami, dziewczyny z trudem wyciągnęły Nas na impreze, nasz stan, zarówno mój jak i Groszka, prezentował się naprawdę mizernie i był mizerny do tego stopnia, że przestałem zwracać na to uwagę, pękło już co najmniej 10 piw na łeb, ale śmiało przywaliłem 11-ste w Heinekenie, z pomocą mojego sublokatora kolejne pół litra złocistego nektaru, poleciało w gardła szybciej niż było lane.
Dalszy przebieg melanżu, postanowiłem przemilczeć, gdyż jest dla Nas wstydliwy...

...

Jeszcze nim widziałem pełne obroty sufitu, zaraz po wejściu do domku, osuszyłem dokładnie każdą z puszek, po czym napocząłem nową...

"...dziś przegiąłem, joint, koks, mocne alkohole..." - Finker

Środa – Piątek (19-21 lipca)

Oczy otwierałem powoli, łudziłem się że tym razem kac mnie oszczędzi, ale on zawsze jest tak samo brutalny i niewyrozumiały, na stole stała puszka, prawie pełna, aczkolwiek otwarta (patrz Wtorek), reszta puszek leżała prawie na każdym elemencie domku jak i podłogi, na przemian z butelkami po wodach, papierkami po ciastkach, żelkach i chińskich zupkach.
Pociągałem mały łyk piwa, smakowało ohydnie, więc czym prędzej dossałem się do wody, było 20 po pierwszej. Groszek wciąż spał.
Położyłem się i próbowałem wyostrzyć wspomnienia nocy, wiele z nich bez skutecznie, przypomniała mi się ta wstydliwa retrospekcja, czym prędzej chwyciłem za telefon stukać sprostowania (przeprosiny).
Nasza już wspólna pobudka miała miejsce koło 15.00, Groszka kac też porządnie popieścił, bo pierwsze co zrobił to mocno złapał Żywiec Zdrój i doił, doił jakieś trzydzieści sekund.
Dopiero po drugiej pobudce poczułem, że oprócz kaca trzyma się mnie jakieś wirusowe ustrojstwo, które uzbroiło mnie w katar, ból gardła i stan pod gorączkowy, to oznaczało, że aby czuć się w miare żywo, muszę odstawić bronksy, kosztem łyknięcia jakiś pigułek.
Z taką ideą żyłem do 22 – 23, kiedy w domku znowu zapanowała typowa melanżowa atmosfera, gdzie raz po raz, słychać było ciche pukanie palcem w aluminium, a po chwili głośny trzask, krótki syk i w fazie ostatniej - głośne przełykanie.
Wypiłem pół-piwa, i moja złota myśl południa rozsypała się jak godzine później - stoliki w Heinekenie, podczas pierwszej większej awantury, non-stop telepały mną dreszcze, Groszek w domku przywalił z cztery piwka, więc do czasu rozróby na parkiecie czuł się jak flądra w bałtyku, nie naciskałem na powrót, ale decyzją Groszka, w trosce o moje zdrowie i samopoczucie, przed godziną drugą wróciliśmy do naszej rezydencji wraz z Evi, zdrowa cześć naszej nowo zaadaptowanej formacji chętnie zacisneła dłonie na aluminium, a ja chwiciłem ulotkę Gripexu, wokół siebie miałem dwójkę przyszłych farmaceutów (“-weź dwie, ja zawsze biore dwie”).
No to wziąłem. 
Dziewczęta pożegnały się z nami wczesnym rankiem, Groszek ułożył sobie łóżko, pochował schludnie pustaki do szafki, po czym legł, żeby chwile później lulać w najlepsze.
Mnie jednak coś spać niedawało, poczułem nagły przyrost energii i reakcji serca, chwilę później mój stan nabył duszności na przemian z mdłościami, oczy przybrały formę “5 złotych”, a mnie zaczeły pokrywać kropeli potu, chwyciłem ulotkę, pół-nocy i trochę świtu studiowałem ten skrawek papieru, i wciągu tych długich chwil, sam na sam z niebieskimi literkami, nie dopatrzyłem “kategorycznie zabrania się stosować z alkoholem”.
Mimo to w czwartek – obudziłem się, aczkolwiek Gripex szczególnie nie poprawił mojego samopoczucia, na plaży wytrzymałem tyle co zawsze, na kwadrat ledwo dotarłem, ciężko padłem na leżanke i spędziłem tam całe popołudnie...
Groszek zwiedzał wybrzeże.
Wieczór nadszedł szybko, dziewczyny z chęcią odwiedzły Nas - pożegnalnie, Groszek strzelił parę Tyskaczy, gadaliśmy i gadaliśmy, przy dźwiękach, po raz pierwszy byłem podczas tej rozmowy trzeźwy. 
W piątek trwały już akcje wyłącznie ogarniająco-porządkująco-finalizujące magiczne wczasy, zawartość szafki z brzdękiem wyturlała się na wykładzinę.



Tak przykro było mi gnieść ten wyniosły, świetnie wykonany herb Tychowskich grafików z kampani reklamowej browaru Tyskie Gronie, ale gniotłem, każda puszka miała ogromny epizod, nasłuchała się to napatrzyła się, ale trzeba było ich się pozbyć.



Cała Karwia posiada śmietniki, normalne takie przy drodze puszki z piktogramem ludzika, lecz nasze odpady przewyższały możliwości śmietnika o jakieś półtorej puszki, zarówno pod względem głębokości jaki i szerokości jamy umieszczającej, jedynym sposobem byłoby prostackie porzucenie ładunku w nie oznakowanym miejscu, lub podrzucenie, padło na jakąś kolonie o średniej wieku 10-12 lat, oni mieli solidne pojemniki na śmieci, mamy nadzieje że nie narobiliśmy problemów.
W pociąg wsiedliśmy równo o 14:13, przedział był smutny jak fakt opuszczania posesji przy ul. Miłej 4, jak fakt opuszczenia samej Karwi, dziewcząt, Heinekena, budki z piwem i tej atmosfery, atmosfery prawdziwych wakacji!

Z tego wybitnego melanżu, przywiozłem największy skarb, dziś cenny dla mnie jak nic innego, to jest właśnie Evi, kocham Cię.
Tutaj pozdrowienia nie wystarczą, tutaj należy dziękować, przede wszystkim Groszkowi, za organizacje i towarzystwo, jesteś kozakiem!
Evi i Dodi i...
rodzicom Evi, za to że wybrali Karwię! ; )
To był melanż życia, melanż, który na zawsze zapisze się w histori naszej pijackiej kariery, lecz nie jako zwykły 'chlany-pobyt', tylko prawdziwy klasyk, rzeź!



"...nie odchodzę, to jeszcze nie koniec..." - Tede