piątek, 28 grudnia 2012

Marsz Niepodległości 2012



Najczęstszym słowem który zaczynam blogowanie bądź postowanie na cyfrowym papierze jest: no. I nie jest to angielskie sformułowanie, a typowe przytaknięcie niestety mniejszych miejscowości. Nie wiem dlaczego, ale nie przejmuję się, jest wiele procesów i mechanizmów każdego umysłu, których nie potrafimy zrozumieć, a częściej ich nie zauważamy.

O tym chciałbym napisać na tle kilku wydarzeń o charakterze - jak wskazuję nazwa bloga – melanżowym. Temat przewodni tła to oczywiście niezredagowany zeszło rocznie, a mający miejsce tego roku oczywiście Marsz Niepodległości.

Dla mnie to mimo wszystko wielkie wydarzenie i chociaż w moim gronie niewiele osób podziela ten entuzjazm, to pragnę być tam rok w rok, bez względu na ustrój. Obiecałem sobie, że na Marsz pojadę jak najbardziej skupiony, w formie, przede wszystkim nie-zme-la-nżo-wa-ny. Nic z tego, w melanż wdepnąłem już w czwartek, tak, że na niedziele nie sposób było wyhamować, aby nie paść plackiem z pociągu.

Taak, jest to jeden z tych mechanizmów mojego umysłu, którego nie sposób oszukać. Coraz częściej łapie się, na posiadaniu jakiegoś alter-ego, wystarczy czterdzieści mililitrów wódki czystej i przepoczwarzam się z motyla w glizde. Dość paradoksalnie, ale łatwo mi krytycznie na to spojrzeć, pewnie pisząc to po spożyciu, mocno gloryfikowałbym alkohol, ale pozostałe szare komórki - których regularnie występujące sztormy alkoholu postanowiły oszczędzić – pozwalają mi ocenić, że obecnie po alkoholu: tracę kontrolę, mam wszystkich w dupie, jestem niewychowanym chamem, robię się agresywny, zachowuję się jak klaun i nie potrafię przestać myśleć o bzykaniu.
I najzabawniejsze jest to, że gdy już zrobię się taką porządną trzy, czy cztero-dniówką, to zewsząd czytam, bądź słyszę, aby się ogarnął. Dodając o roli jointa, kobiety, pracy i wielu innych czynników, które pomogą mi na tym zapanować. Zapanować na tym rychłym końcu, który zerka zza rogu. Później mało kto kontroluję, że przez jakiś czas staram się zastosować do Waszych rad i OGARNIAM SIĘ właśnie, aż dochodzimy do momentu gdy odmawiam wódki, kreski, czy najebki, to też słyszę aby się OGARNĄŁ. I wtedy NIE OGARNIAM zupełnie tego mechanizmu, od dłuższego czasu po prostu uśmiecham się, bo mój okres detoksu trwa coraz dłużej i coraz częściej wyłapuję te anomalia.

Wrócmy do Marszu, a może lepiej do czwartku przed Marszem, gdzie mój marsz się zaczął. Marsz w kierunku znanego już moim najbliższym towarzyszą kieliszka Kapselka, tam też zakupiłem swój ulubiony zestaw, czyli 0,3 Ginu z 0,5 litra Kinleya, zwykle sporo tonicu zostaje mi na rano, kocham ten drink. Wyłącznie kiedy spędzam noc z alkoholem sam na sam, picie czystej wódki z kieliszka przypomina mi wiele nędznych sytuacji, więc czystą, zostawiam wyłącznie na deprechę.

Przed marszem deprechy nie miałem, więc zestaw klasyczny, którego nadużywam regularnie, postanowiłem kolejny raz nadużyć. Nadużywanie jest kolejnym z tych niezrozumiałych mechanizmów, nie żebym po takiej dawce alkoholu rano nie mógł wstać, bądź czuł się jak w poniedziałek, czyli dzień kończący to opowiadanie. Ale mimo wszystko nie jest mi ten gin niezbędny, i tu należałoby postawić pytanie, czy aby na pewno? Czy to typowe tłumaczenie? Koniec końców kończę z nim wieczorami średnio trzy, cztery razy w tygodniu, co na pewno stawia mnie w podgrupie ludzi o realnym problemie socjologicznym.

Mimo to w piątek wstałem jak zwykle o płatkach, późniejszej jajecznicy, skokami po kanałach informacyjnych i psioczeniu na polski rząd, lewackie zagadnienia i prlowskie spojrzenie na idee Święta Niepodległości. Nieistotne, kwestie ideowe miałem w tym opowiadaniu podjąć, ale skupię się na światopoglądowych, gdyż w trakcie kreślenia tej notatki jest świeżo po spacerze Antykomuny w rodzimym mieście, a że będę chciał o tym również napisać, to tam też wcielę kilka haseł odnośnie moich poglądów... politycznych. W piątek miałem robić remont, łamany na porządek pod remont, a będący przykrywką pod mocno zakropiony łamany zasypanym melanżem z Nielatem. Porządek robiliśmy na raty, a przerwy wypełnialiśmy kieliszkiem gorzały, a po północy dorzuciliśmy długiego węgorza. Bardziej do przerw między niż do konkretnego remontu dołączył Tymek, jak zwykle ubarwił muzyczne emploi i zapodał kilka nowinek z polskiej rapgry, do której z hukiem mamy wskoczyć. Wypiliśmy niemal półtora litra, z czego Tymek towarzyszył do pierwszej siódemki, proszku nie jestem w stanie zliczyć, ale też go trochę było, całość skończyła się o 6, Perłą Export.

Nie ma dziwne, że w sobotę o 12 w południe nie byłem jeszcze sobą, a najgorszą odmianą alter-ego. Do tego popełniłem błąd, otworzyłem drugą Perłę Export, średnio pamiętam całą sobotę, wiem że był Nielat, Jachu, coś mocniejszego i za dużo alkoholu, czyli najgorsze rozwiązanie dla poranka, który miał być trzeźwy i pełen energii.

Tak nadeszła niedziela, wmusiłem z dwie parówki, zapakowałem przypałowy plecak i ubrałem byle jakie ciuchy, ruszyłem do Wuwua manifestować swój patriotyzm z nutką nacjonalizmu!
Rozczarowanie, tak określiłbym początek przygody, gdyż każdy sklep zaopatrzony w alkohol był zamknięty. Pomyślałbym - godnie, świętują, jest co, nie ma pracy. Ale fakt, że miałem kaca mogącego Charliego Sheen'a nawet nie wypuścić z łóżka, powodował, że byłem co najmniej ostro wkurwiony. Długo nie godziłem się z myślą, że przez półtorej godziny nie umoczę ust chociażby w puszce piwa. Rozglądałem nerwowo, cały czas nie traciłem nadziei, aż wreszcie pociąg ruszył. Naprawdę twardo klapnąłem zrezygnowany na fotel InterRegio, gdy usłyszałem charakterystyczny trzask na przodzie przedziału! Wtedy, PRZYSIĘGAM, wokół Pereza roztaczała się taka charakterystyczna łuna, określająca jakieś boskie zjawisko. Niczym eucharystia na chrześcijańskich malunkach błyszczało w jego ręku piwo Argus, a ja jak zahipnotyzowany ruszyłem ku niemu. I już kapitalistycznym traktem przechylałem do gardła swoją boską puszeczkę. Stan jaki poczułem po wypiciu piwa pozwala uwierzyć w Boga, mknąłem lasami i łąkami, debatując żywo, w kurtce spoczywało jeszcze koło dwóch gram kopa kojarzącego się z bardziej lewicowym środowiskiem, ale jest to jedyne odstępstwo ku któremu się skłaniam w swoim prawicowym postrzeganiu świata.

W Wawie byliśmy dobrze przed czasem, była mowa o jakieś kibicowskiej zbiórce, nie pasuje tam, ale wszyscy szli, więc, że im ufam, to poszedłem za nimi. Sam przemarsz, no cóż, tyle już zostało powiedziane, że każdy zdołał wyrobić sobie swoją opinię, której mój rzadki pijacki opis nie jesteś w stanie przeforsować i co więcej zmienić. Całość w porządku, jaram się własną pirotechniką, mniej natomiast wystąpieniami osób organizujących, mam nadzieję, że w przyszłym roku postarają się abym nie poczuł się elementem czyjeś gry politycznej, tylko manifestantem na pochodzie patriotycznym. Pociąg wypad nieźle, popiliśmy trochę wódki i nadzwyczaj często odwiedzaliśmy przedziałowy kibel.

Rano trauma, trzymała mnie w kleszczach, byłem wzorowym socjopatą i siedliskiem wielu fobii. Po każdym takim maratonie staję chwiejnie na nogach myśląc, brak Ci już sił, przydałbym Ci się ktoś kto przyniesie kapcie. Jednak o ile walka trwa, a plan detoksu to głównie nie stwarzanie sobie w wolnych chwilach okazji do regularnego rozpierdalania bebechów, kontaktów, relacji i normalnego funkcjonowania, to pozornie zwykły melanż często kończy się po trzech, lub czterech dniach wszystkim co u góry wymieniłem. Zgodnie z mechanizmami mózgu, które nazywamy rozsądkiem, naprawdę ogarniam to w sobie, jednak, już dawno wykoleiłem swój tabor w pociągu mknącym po torach normalnego bytu. Od niedawna wrócił na szyny, lecz wciąż błądzi i tylko od czasu do czasu wjeżdża na dobre torowisko, teraz nie wiem, czy to wina dyspozytora, dróżnika, czy samego konduktora...

Potrzebuję terapii, mam problem, podupadam na zdrowiu i tego typu pompatycznych i wzniosłych wytłumaczeń mógłbym serwować, myślę, raz dziennie. Nie potrafię zupełnie przestać melanżować, ale właśnie staram się zastosować to do niezliczonych rad o ogarnięcie, to nie jest notka o tym jak dorosłem, siedzę w ciepłych kapciach i popijam kakao, to jest prośba abyście dali wszyscy na wstrzymanie, bo moja faza to melanż, to moje posłannictwo, wkrótce znowu przyjdzie Wam łapać się za głowy i dobrze radzić, tylko ostrożnie, zaczynam się w tym gubić.