Najczęstszym słowem
który zaczynam blogowanie bądź postowanie na cyfrowym papierze
jest: no. I nie jest to angielskie sformułowanie, a typowe
przytaknięcie niestety mniejszych miejscowości. Nie wiem dlaczego,
ale nie przejmuję się, jest wiele procesów i mechanizmów każdego
umysłu, których nie potrafimy zrozumieć, a częściej ich nie
zauważamy.
O tym chciałbym napisać
na tle kilku wydarzeń o charakterze - jak wskazuję nazwa bloga –
melanżowym. Temat przewodni tła to oczywiście niezredagowany
zeszło rocznie, a mający miejsce tego roku oczywiście Marsz
Niepodległości.
Dla mnie to mimo wszystko
wielkie wydarzenie i chociaż w moim gronie niewiele osób podziela
ten entuzjazm, to pragnę być tam rok w rok, bez względu na ustrój.
Obiecałem sobie, że na Marsz pojadę jak najbardziej skupiony, w
formie, przede wszystkim nie-zme-la-nżo-wa-ny. Nic z tego, w melanż
wdepnąłem już w czwartek, tak, że na niedziele nie sposób było
wyhamować, aby nie paść plackiem z pociągu.
Taak, jest to jeden z tych
mechanizmów mojego umysłu, którego nie sposób oszukać. Coraz
częściej łapie się, na posiadaniu jakiegoś alter-ego, wystarczy
czterdzieści mililitrów wódki czystej i przepoczwarzam się z
motyla w glizde. Dość paradoksalnie, ale łatwo mi krytycznie na to
spojrzeć, pewnie pisząc to po spożyciu, mocno gloryfikowałbym
alkohol, ale pozostałe szare komórki - których regularnie
występujące sztormy alkoholu postanowiły oszczędzić –
pozwalają mi ocenić, że obecnie po alkoholu: tracę kontrolę, mam
wszystkich w dupie, jestem niewychowanym chamem, robię się
agresywny, zachowuję się jak klaun i nie potrafię przestać myśleć
o bzykaniu.
I najzabawniejsze jest to,
że gdy już zrobię się taką porządną trzy, czy cztero-dniówką,
to zewsząd czytam, bądź słyszę, aby się ogarnął. Dodając o
roli jointa, kobiety, pracy i wielu innych czynników, które pomogą mi na tym zapanować. Zapanować na tym rychłym końcu, który zerka
zza rogu. Później mało kto kontroluję, że przez jakiś czas
staram się zastosować do Waszych rad i OGARNIAM SIĘ właśnie, aż
dochodzimy do momentu gdy odmawiam wódki, kreski, czy najebki, to
też słyszę aby się OGARNĄŁ. I wtedy NIE OGARNIAM zupełnie tego
mechanizmu, od dłuższego czasu po prostu uśmiecham się, bo mój
okres detoksu trwa coraz dłużej i coraz częściej wyłapuję te
anomalia.
Wrócmy do Marszu, a może
lepiej do czwartku przed Marszem, gdzie mój marsz się zaczął.
Marsz w kierunku znanego już moim najbliższym towarzyszą kieliszka
Kapselka, tam też zakupiłem swój ulubiony zestaw, czyli 0,3 Ginu z
0,5 litra Kinleya, zwykle sporo tonicu zostaje mi na rano, kocham ten
drink. Wyłącznie kiedy spędzam noc z alkoholem sam na sam, picie
czystej wódki z kieliszka przypomina mi wiele nędznych sytuacji,
więc czystą, zostawiam wyłącznie na deprechę.
Przed marszem deprechy nie
miałem, więc zestaw klasyczny, którego nadużywam regularnie,
postanowiłem kolejny raz nadużyć. Nadużywanie jest kolejnym z
tych niezrozumiałych mechanizmów, nie żebym po takiej dawce
alkoholu rano nie mógł wstać, bądź czuł się jak w
poniedziałek, czyli dzień kończący to opowiadanie. Ale mimo
wszystko nie jest mi ten gin niezbędny, i tu należałoby postawić
pytanie, czy aby na pewno? Czy to typowe tłumaczenie? Koniec końców
kończę z nim wieczorami średnio trzy, cztery razy w tygodniu, co
na pewno stawia mnie w podgrupie ludzi o realnym problemie
socjologicznym.
Mimo to w piątek wstałem
jak zwykle o płatkach, późniejszej jajecznicy, skokami po kanałach
informacyjnych i psioczeniu na polski rząd, lewackie zagadnienia i
prlowskie spojrzenie na idee Święta Niepodległości. Nieistotne,
kwestie ideowe miałem w tym opowiadaniu podjąć, ale skupię się na
światopoglądowych, gdyż w trakcie kreślenia tej notatki jest
świeżo po spacerze Antykomuny w rodzimym mieście, a że będę
chciał o tym również napisać, to tam też wcielę kilka haseł
odnośnie moich poglądów... politycznych. W piątek miałem robić
remont, łamany na porządek pod remont, a będący przykrywką pod
mocno zakropiony łamany zasypanym melanżem z Nielatem. Porządek
robiliśmy na raty, a przerwy wypełnialiśmy kieliszkiem gorzały, a
po północy dorzuciliśmy długiego węgorza. Bardziej do przerw
między niż do konkretnego remontu dołączył Tymek, jak zwykle
ubarwił muzyczne emploi i zapodał kilka nowinek z polskiej rapgry,
do której z hukiem mamy wskoczyć. Wypiliśmy niemal półtora
litra, z czego Tymek towarzyszył do pierwszej siódemki, proszku nie
jestem w stanie zliczyć, ale też go trochę było, całość
skończyła się o 6, Perłą Export.
Nie ma dziwne, że w
sobotę o 12 w południe nie byłem jeszcze sobą, a najgorszą
odmianą alter-ego. Do tego popełniłem błąd, otworzyłem drugą
Perłę Export, średnio pamiętam całą sobotę, wiem że był
Nielat, Jachu, coś mocniejszego i za dużo alkoholu, czyli najgorsze
rozwiązanie dla poranka, który miał być trzeźwy i pełen
energii.
Tak nadeszła niedziela,
wmusiłem z dwie parówki, zapakowałem przypałowy plecak i ubrałem
byle jakie ciuchy, ruszyłem do Wuwua manifestować swój patriotyzm
z nutką nacjonalizmu!
Rozczarowanie, tak
określiłbym początek przygody, gdyż każdy sklep zaopatrzony w
alkohol był zamknięty. Pomyślałbym - godnie, świętują, jest
co, nie ma pracy. Ale fakt, że miałem kaca mogącego Charliego
Sheen'a nawet nie wypuścić z łóżka, powodował, że byłem co
najmniej ostro wkurwiony. Długo nie godziłem się z myślą, że
przez półtorej godziny nie umoczę ust chociażby w puszce piwa.
Rozglądałem nerwowo, cały czas nie traciłem nadziei, aż
wreszcie pociąg ruszył. Naprawdę twardo klapnąłem zrezygnowany
na fotel InterRegio, gdy usłyszałem charakterystyczny trzask na
przodzie przedziału! Wtedy, PRZYSIĘGAM, wokół Pereza roztaczała
się taka charakterystyczna łuna, określająca jakieś boskie
zjawisko. Niczym eucharystia na chrześcijańskich malunkach
błyszczało w jego ręku piwo Argus, a ja jak zahipnotyzowany
ruszyłem ku niemu. I już kapitalistycznym traktem przechylałem do
gardła swoją boską puszeczkę. Stan jaki poczułem po wypiciu piwa
pozwala uwierzyć w Boga, mknąłem lasami i łąkami, debatując
żywo, w kurtce spoczywało jeszcze koło dwóch gram kopa
kojarzącego się z bardziej lewicowym środowiskiem, ale jest to
jedyne odstępstwo ku któremu się skłaniam w swoim prawicowym
postrzeganiu świata.
W Wawie byliśmy dobrze
przed czasem, była mowa o jakieś kibicowskiej zbiórce, nie pasuje
tam, ale wszyscy szli, więc, że im ufam, to poszedłem za nimi. Sam
przemarsz, no cóż, tyle już zostało powiedziane, że każdy zdołał
wyrobić sobie swoją opinię, której mój rzadki pijacki opis nie
jesteś w stanie przeforsować i co więcej zmienić. Całość w
porządku, jaram się własną pirotechniką, mniej natomiast
wystąpieniami osób organizujących, mam nadzieję, że w przyszłym
roku postarają się abym nie poczuł się elementem czyjeś gry
politycznej, tylko manifestantem na pochodzie patriotycznym. Pociąg
wypad nieźle, popiliśmy trochę wódki i nadzwyczaj często
odwiedzaliśmy przedziałowy kibel.
Rano trauma, trzymała
mnie w kleszczach, byłem wzorowym socjopatą i siedliskiem wielu
fobii. Po każdym takim maratonie staję chwiejnie na nogach myśląc,
brak Ci już sił, przydałbym Ci się ktoś kto przyniesie kapcie.
Jednak o ile walka trwa, a plan detoksu to głównie nie stwarzanie
sobie w wolnych chwilach okazji do regularnego rozpierdalania
bebechów, kontaktów, relacji i normalnego funkcjonowania, to
pozornie zwykły melanż często kończy się po trzech, lub czterech
dniach wszystkim co u góry wymieniłem. Zgodnie z mechanizmami
mózgu, które nazywamy rozsądkiem, naprawdę ogarniam to w sobie,
jednak, już dawno wykoleiłem swój tabor w pociągu mknącym po
torach normalnego bytu. Od niedawna wrócił na szyny, lecz wciąż błądzi i tylko od czasu do czasu wjeżdża na dobre torowisko, teraz
nie wiem, czy to wina dyspozytora, dróżnika, czy samego
konduktora...
Potrzebuję terapii, mam
problem, podupadam na zdrowiu i tego typu pompatycznych i wzniosłych
wytłumaczeń mógłbym serwować, myślę, raz dziennie. Nie
potrafię zupełnie przestać melanżować, ale właśnie staram się
zastosować to do niezliczonych rad o ogarnięcie, to nie jest notka
o tym jak dorosłem, siedzę w ciepłych kapciach i popijam kakao, to
jest prośba abyście dali wszyscy na wstrzymanie, bo moja faza to
melanż, to moje posłannictwo, wkrótce znowu przyjdzie Wam łapać
się za głowy i dobrze radzić, tylko ostrożnie, zaczynam się w
tym gubić.