środa, 21 marca 2007

Maraton lutego, albo po karnawałowy

Maraton melanżowy to system imprez ciągnących się bez dnia wytchnienia, przez niejaki okres czasu, służy weteranom tej amoralnej branży, i chodź byś w tej Kampanii miał stopień wiarusa to i tak po maratonie przyjdzie ci go z bólem odchorować.

Maraton lutego, albo po karnawałowy wypadł dość żywiołowo i jak to K***r powiedział z tym się trzeba obudzić, a głowie musi siedzieć głód procentów, drogą tej inicjatywy w momencie kiedy Kamil Durczok przedstawiał szkic TVN'owskich Faktów, My laliśmy pierwszą miarkę z 0.5 Absolwenta, na stołe bilardowym stało kilka browarków i melanż inaugurował dość hardcorowo.
Ten piątek był wyjątkowo mroźny, tak mroźny że wóda zdążyła się nawet schłodzić w drodze na bilard, a to jakieś 6 minut trasy zabudowanej, do konkretów, na bilardzie piliśmy, wspominaliśmy, parokrotnie spinaliśmy się, ale kiedy w moich żyłach werwowało już 0.4L wódy, chłopaki stukali bronksy i innego formatu używki. Na tramwaj w kierunku Augustów czekaliśmy na tym pędzącym mrozem wiatrem.
Nexus'a już kiedyś opisywałem, tym razem średnio pamiętam przedsionek klubu, szatniarza, i tego typu szczegóły, wiadomo naturalnie mogły prysnąć mi z pamięci lecz to nie skleroza czy brak magnezu, gdyby nie próba mojego dancingu - nie byłem do niego zdolny, więc do krzesła przykleiłem się jak reszta mojego towarzystwa, na parkiecie gościliśmy główne z G****m, ale na krótko, łykając browar z różnych źródeł, miałem już raczej parcie na posadzenie tyłka i koncentracji uwagi na tym co wokół mnie zaczęło niesmacznie wirować. „Wychodze, strasznie tu zimno” - i to zdaje się ostatnie słowa jakie przyszło wydusić mi w klubie przy ulicy Gdańskiej. Noga do nogi, ostrożnie, oparłem bark o reklamę na przystanku, podjechał nawet szybko, jak szybkie i nieskomplikowane były moje flesze myślenia, szukałem miejsca, a później sposób jak zatrzymać stale wirujące: światła, poręcze, kasownik i kierowce, usiadłem i dopiero gdy zmrużyłem oczy, kołowrotek trochę ustał.
Oczy otworzyły mi się w dość mocno zalesionym miejscu i nawet jak na ładne 2.5 promila, wiedziałem - Łódź to nie jest, na szczęście - ta linia jeszcze zawracała, powrotu nie pamiętam najlepiej i wiem że chodź by nawet szyba i kasownik kręcił mi się tak szybko jak koła tegoż autobusu za chuja bym już oczu nie zamknął.

Poranek miałem dość 'trudny', do tego stopnia dokuczliwy, iż perspektywa kieliszka wódki, na nowo napędzała kołowrotek i widok lichego śniadania mógłbym sobie na białej porcelanie dość realistycznie odświeżyć, ale co z domówką?

Domówka u mnie, ma coroczny obrządek odbyć się, to na mniejszą, to na większą skale, od feralnego poranka minęło już parę godzin i jakby o moim zdrowotnym problemie zapomniałem wraz z pierwszym 30ml zbiorniczkiem pełnym czterdziestoprocentówki po brzeg, której w zapasie było litr, plus 10 browarków, które systematycznie dobijały na ławę, po pierwszym pół, zaczęło być wesoło, po drugim bardziej 'naostro'. Gdy dobił Groszek, dobiły i browary, dziewczyny melanżowały w kuchni, ale na wódkę, długo ich prosić do dużego pokoju nie trzeba było, Karolinka pędziła po kieliszeczka co sił w nogach. „W łeb się pierdolnij” - K*****a reakcja, na ciągłe łupanie, czy to w rurę, czy w sufit, czy sąsiada, czy sąsiadki, czy z dołu, czy z góry, aby muzykę ściszyć im najwyraźniej do minimum, albo skończyć tę libacje. Nie tak prędko, póki wódka stała na stole, A.R.T.D melanżu nie kończy.
Wszyscy wyszli - mniej lub bardziej kulturalnie - przed drugą. Została jeszcze Ewelinka, ja siedząc na kanapie starałem się tylko nie usnąć, cała sytuacja zdawała mi się trwać od minuty do pięciu minut, a było to dobre półgodziny, jak co roku, łóżko miałem już rozebrane, ległem i po domówce.

Trzeciego dnia, głowa bolała mnie nawet przy mruganiu powiekami, gdybym nie pamiętał imprezy, winda przypomniała by mi ją błyskawicznie, brud i kawałki szkła jeszcze mieniły się na klatce, w telefonie masa połączeń i kilka smsów. Kac odszedł wraz z 50 którą przywaliłem u dziadka, z okazji jego święta, na drugą nie miałem już ochoty, uderzyliśmy po dwa piwka i oficjalnie zakończyłem maraton.

K*****i, A*i, M******i i reszcie ekipy z Nexusa, za hardcorowy balet.
Karolince, za to że nie odpuściła (prawie) żadnej kolejki.
Kasi, za piękny porządek i obecność.
Evi, za towarzystwo i obecność.
Groszkowi, bo nie odjebał ; ).

Artd wciąż w formie, jeszcze nie raz i jeszcze więcej... wkrótce!

Pzdr.

„...i ruszyłem w melanż, bolesny jak poród...” - Mes

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz