niedziela, 18 lutego 2007

Studniówka (2006/2007)

Są imprezy których magia to tradycja wielu lat, gdzie urok zamyka się w czymś innym niż 0.7 Bolsa, czy Absolwenta, mówi się że prawdziwe polskie obyczajowe zabawy umarły w koniunkturze amfetaminy i narodzin postaci disc-jockeya, pragnę zamknąć usta, oto prawdziwa polska Studniówka (2006/2007).

Zacznę od mojego nie dociągnięcia, mianowicie na tę bibę poszedłem bez flaszki, wstyd prawda, aczkolwiek pamiętałem o podwiązce, aparacie i prezencie, kiedy już niczym wysokiej klasy biznesmen włożyłem lewą rękę w rękaw marynarki i zgrabnie poprawiłem rękoma – szarpiąc za kołnieżyk, ułożył się idealnie.

Chwilę później byłem już w samochodzie, drugą chwilę później w mieszkanku, a po trzeciej chwili cykałem fotki, podczas Poloneza, i tutaj bez cukierkowania, ale naprawdę drżały mi ręce kiedy strzelałem fotki Evi, okej, wiele dziewczyn wyglądało ładnie, ale Ewelinka pokładała je mankietem od ślicznie pomarszczonej białej bluzki, pewnie wszyscy przyznają - królową Poloneza była Evi.
Po chwili krótkiego wystąpienia, nadszedł czas na danie główne – pyszności: smaczny rosół, schabowy, no i oczywiście ziemniaki, następnie napoje, wtedy się odkryło, towarzystwo lało wódę do kubków popijało colą i na nowo, nie ominęło mnie i moja szklanka pełna była wysoce procentowej wody i moim zdaniem tutaj zaczęło się rozkręcać.

I kiedy do lokalu...

Jubilatka – to ładne - wystrojone na czerwony kolor na dole i piękną boazerią obite na górze - miejsce, gdzie szatnia wraz z ubikacją usytuowana została na parterze, a parkiet tuż za stołami, które były tuż za schodami, cztery filary oddzielały od siebie trzy równolegle ustawione stoły pełne zastawy na białych obrusach, orkiestra rozstawiła się na szarym końcu na wprost schodów, typowy lokal na bardziej uroczyste przedsięwzięcia.

...weszła Ewelinka, przywdziana w kolejną - zabijającą wszystkie inne – kreacje, poczułem dumę, a ma Księżniczka dumnie szła do stolików, klejąc wszystkie głodne i zazdrosne spojrzenia, nie chwaląc się to mam duży udział w tej konfekcji ;-).
Studniówkowicze po środku jakim daje wóda, wybiegli na parkiet biesiadując, pogwizdując i uciekając po następne miarki, trzecia czynność dominowała w mojej imprezie, jednak jakoś nie odczułem mocy gorzały, zważywszy na ciągłe przerwy posiłkowe i dancing przy bardziej pasującej mi melodii.
Jednak nie było szans żebym nie odczuł siły jaką posiada 40%-owy alkohol, kiedy traci się rachubę ile to już razy zapełniała się szklanka i jedynym pociągnięciem gardła była opróżniana, nie zwykłem jednak odmawiać kolejno lanych z różnych stron miarek, no i pięć dziesiątka, po pięć dziesiątce, setka po setce i musiało się tego uzbierać, gdyż sił mi brakowało, mimo to do godziny piątej nad ranem byłem gotów na ostatni taniec, orkiestra zagrała “To już jest koniec...”, wtem pożegnaliśmy się z Jubilatką, a przywitaliśmy 15 stopniowy mróź miasta.

Studniówki to kanon polskiej imprezy, tak jak pisałem wcześniej tkwi w nich magia tej kreacji, tych wielu tygodni poszukiwania butów w panterkę, tej orkiestry, tego alkoholu, którego niby nie ma, ale każdy tańczy z wypiekami, całość tworzy kompozycje innej, ale takiej swojskiej zabawy, której tradycja z roku na rok ma się coraz mniej patriotycznie.

Ewelince za piękną zabawe! :***
KC4EVER!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz