piątek, 27 lipca 2012

Szósty maja

Nie będzie łatwo tym razem zacząć, pomysły nie biegają radośnie po głowie. Klimat ponownie nie jest radosny. Radośnie rządzi mną nałóg więc radować może się tylko Polmos, rad na to nie ma, sny pozostają coraz cięższe, bo często mówiłeś mi, że muszę radzić sobie z tym sam.

Znałeś mnie pewnie lepiej niż ja sam i gdybym mógł z Tobą pogadać przed tym feralnym weekendem, pewnie roześmiałbyś się na moje kolejne deklarację abstynencji i tak samo śmiałbyś się dzień po, kiedy oznajmiłbym Ci jak się znowu zniszczyłem. Rzuciłbyś na pewno jakąś złotą myśl odnośnie mojego Mercedesa, którego zapakowałem w sobotę. Po brzegi, żarciem grillowym. Ja pewnie bym się obruszył, a Ty kazał mi się nie spinać. Jest to zabawne o tyle, że w tej sprawnie miewałeś często rację. Kiedy tak szusowałem w kierunku zachodnim po koleinowej drodze rzuciłem okiem na drobną stłuczkę o okolicach oryginalnie nazwanej stacji Orlean. Jeden z poszkodowanych samochodów zsunął się do rowu, a ja w takich sytuacjach zawsze wspominam Ciebie i mojego Mercedesa. Zdaje sobie również sprawę, że to za cementowało na nowo podniszczony fundament Naszej długiej przyjaźni. Więc dziś patrzę na to jak szczęśliwy pstryk w nos od losu, krótko mówiąc warto było poświęcić te parę kilogramów blachy i części zawieszenia.

W Uniejowie miałem plan głównie grillować i wyjątkowo coś z tego zjeść, bo jak pamiętasz, moje barbecuedays opierały się głównie na przyjmowaniu napoi. Również nie powitałem Warty rozsypanym węgorzem jak wtedy gdy Asia przygotowała te kozackie karkówki, które przez Twoją nie cierpliwość nie mogłem już zjeść. Oczywiście sporządziłem niezłe drinki, parę shotów, pomarańcze obsypałem cynamonem. Nie Robert, Tequila Sunrise nie jest pedalska. Gdy ja odbanderolowałem zakapeluszowaną butelkę Sierra Tequila o złotej próbie, Ty mogłeś próbować poradzić sobie z natłokiem zamówień, ja spróbowałem tego drinka, kuzyn machnął ręka zachęcająco, niezła próbka nadchodzącego wieczora.
Te typowe machnięcie ręką, też jak na złość kojarzy się z Tobą i zwiastowało zwykle to co kuzyn przed momentem zdążył uformować, z agresywnym i gorąco ożywionym grymasem na twarzy.
Zassałem porcję tego pudru i zacząłem te popołudnie przeżywać na nowo, co za piękny majowy weekend.
Zacząłem wzorować się na Tobie, sam rozumiesz, nie chciałem kobiecie psuć tego wypadu, więc z prochami skończyłem, dobierałem alkohol do potrzeb, przede wszystkim skupiając się na pełnej kontroli własnego ja.
Nie wiem dokładnie jak miałeś, ale to i tak kobietom nie wystarcza, gdy drzwi się zamknęły nie uniknąłem kłótni, o mój alkoholizm. Staję się on przedmiotem każdej kłótni, więc nihil novi.

Wraz z godziną ósmą w niedziele już nie spałem, nie towarzyszył mi żaden kac, ale nie będę tworzył meta fizycznej atmosfery, również żadne przeczucia. Nie poślizgnąłem się w domu, o nic nie uderzyłem. Nie śniłem nawet, jak często o naszych minionych melanżach i dyskusjach. Samochodem jechałem ostrożnie w trosce bardziej o alkomat zaczajonych niebieskich, niż mokrą i wzruszoną aurę. W domu obwisła suszarka wspomniała mi jak dawno już nie rozmawialiśmy, byłem na to zły. Żaden cios, wyprowadzony z treningów bokserskich, które wyprowadzałeś często i zwykle trafiały, nie zabolał tak jak telefon który odebrałem około szesnastej. Trafił w szczękę, w serce, ściął z nóg i przycisnął łączem na gardło. Nigdy nie wiem, co wtedy powiedzieć.

Słuchaj, chociaż jeśli chodzi o o mnie zawsze miałeś z tym problem, przyzwyczaiłem się do tego i nie przeszkadzało mi już, ale teraz niestety nie możesz mi przerwać. Piszę tutaj o Tobie, bo jesteś nieodłącznym elementem tych zapisów. Byłeś bardzo ważną częścią całej mojej życiowej układanki, chociaż często maskowałem tutaj zapisy o Tobie, to te o których głupio przestałeś gadać nigdy o Tobie nie były. Nie ma Cię tu, zostały głupie nie domówienia, które przez brak komunikacji, spacerują po mojej głowie każdego dnia. Nocami lubią pobiegać i skakać z całą siła przytupując w bodźce odpowiedzialne za tęsknotę. Jej i Jego nie mogły być o Was, bo zawsze widziałem Was razem. Zwykle przez telefon, nie pytałem nawet co u Ciebie, zawsze co u Was. Nie rozliczam się bo mam wyrzuty, rozliczam się, bo po raz pierwszy nie muszę oszukiwać i kręcić, winien Wam jestem prawdę.

Prawda jest jeszcze jedna, straciłem przyjaciela, jak i najważniejszą przyjaźń, której nie ma szans już odtworzyć czy podrobić. Przyjaźń hartowana prawdziwym hardcorem, emocjami, melanżami i trudnymi rozmowami. Utwardzana przez różne czasy, szkoły i zawody. Szlifowana wspólnymi wyjazdami, głupotami, tańcem i wielokrotnym zbijaniem piątki podczas tych wszystkich nasiadówek. Bilans jest na zawsze zapisany w jednym kadrze tej uśmiechniętej twarzy o lekko za czerwienionym białku w oczach. Nie potrafię napisać nic bardziej patetycznego, zawsze lubiłeś proste rozwiązania. Robert, trzymaj się. Łobuzie, strasznie mi Ciebie brakuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz