Nie
będzie łatwo tym razem zacząć, pomysły nie biegają radośnie po
głowie. Klimat ponownie nie jest radosny. Radośnie rządzi mną
nałóg więc radować może się tylko Polmos, rad na to nie ma, sny
pozostają coraz cięższe, bo często mówiłeś mi, że muszę
radzić sobie z tym sam.
Znałeś
mnie pewnie lepiej niż ja sam i gdybym mógł z Tobą pogadać przed
tym feralnym weekendem, pewnie roześmiałbyś się na moje kolejne
deklarację abstynencji i tak samo śmiałbyś się dzień po, kiedy
oznajmiłbym Ci jak się znowu zniszczyłem. Rzuciłbyś na pewno
jakąś złotą myśl odnośnie mojego Mercedesa, którego
zapakowałem w sobotę. Po brzegi, żarciem grillowym. Ja pewnie bym
się obruszył, a Ty kazał mi się nie spinać. Jest to zabawne o
tyle, że w tej sprawnie miewałeś często rację. Kiedy tak
szusowałem w kierunku zachodnim po koleinowej drodze rzuciłem okiem
na drobną stłuczkę o okolicach oryginalnie nazwanej stacji Orlean.
Jeden z poszkodowanych samochodów zsunął się do rowu, a ja w
takich sytuacjach zawsze wspominam Ciebie i mojego Mercedesa. Zdaje
sobie również sprawę, że to za cementowało na nowo podniszczony
fundament Naszej długiej przyjaźni. Więc dziś patrzę na to jak
szczęśliwy pstryk w nos od losu, krótko mówiąc warto było
poświęcić te parę kilogramów blachy i części zawieszenia.
W
Uniejowie miałem plan głównie grillować i wyjątkowo coś z tego
zjeść, bo jak pamiętasz, moje barbecuedays opierały się głównie
na przyjmowaniu napoi. Również nie powitałem Warty rozsypanym
węgorzem jak wtedy gdy Asia przygotowała te kozackie karkówki,
które przez Twoją nie cierpliwość nie mogłem już zjeść.
Oczywiście sporządziłem niezłe drinki, parę shotów, pomarańcze
obsypałem cynamonem. Nie Robert, Tequila Sunrise nie jest pedalska.
Gdy ja odbanderolowałem zakapeluszowaną butelkę Sierra Tequila o
złotej próbie, Ty mogłeś próbować poradzić sobie z natłokiem
zamówień, ja spróbowałem tego drinka, kuzyn machnął ręka
zachęcająco, niezła próbka nadchodzącego wieczora.
Te
typowe machnięcie ręką, też jak na złość kojarzy się z Tobą
i zwiastowało zwykle to co kuzyn przed momentem zdążył uformować,
z agresywnym i gorąco ożywionym grymasem na twarzy.
Zassałem
porcję tego pudru i zacząłem te popołudnie przeżywać na nowo,
co za piękny majowy weekend.
Zacząłem
wzorować się na Tobie, sam rozumiesz, nie chciałem kobiecie psuć
tego wypadu, więc z prochami skończyłem, dobierałem alkohol do
potrzeb, przede wszystkim skupiając się na pełnej kontroli
własnego ja.
Nie
wiem dokładnie jak miałeś, ale to i tak kobietom nie wystarcza,
gdy drzwi się zamknęły nie uniknąłem kłótni, o mój
alkoholizm. Staję się on przedmiotem każdej kłótni, więc nihil
novi.
Wraz
z godziną ósmą w niedziele już nie spałem, nie towarzyszył mi
żaden kac, ale nie będę tworzył meta fizycznej atmosfery, również
żadne przeczucia. Nie poślizgnąłem się w domu, o nic nie
uderzyłem. Nie śniłem nawet, jak często o naszych minionych
melanżach i dyskusjach. Samochodem jechałem ostrożnie w trosce
bardziej o alkomat zaczajonych niebieskich, niż mokrą i wzruszoną
aurę. W domu obwisła suszarka wspomniała mi jak dawno już nie
rozmawialiśmy, byłem na to zły. Żaden cios, wyprowadzony z
treningów bokserskich, które wyprowadzałeś często i zwykle
trafiały, nie zabolał tak jak telefon który odebrałem około
szesnastej. Trafił w szczękę, w serce, ściął z nóg i
przycisnął łączem na gardło. Nigdy nie wiem, co wtedy
powiedzieć.
Słuchaj,
chociaż jeśli chodzi o o mnie zawsze miałeś z tym problem,
przyzwyczaiłem się do tego i nie przeszkadzało mi już, ale teraz
niestety nie możesz mi przerwać. Piszę tutaj o Tobie, bo jesteś
nieodłącznym elementem tych zapisów. Byłeś bardzo ważną
częścią całej mojej życiowej układanki, chociaż często
maskowałem tutaj zapisy o Tobie, to te o których głupio przestałeś
gadać nigdy o Tobie nie były. Nie ma Cię tu, zostały głupie
nie domówienia, które przez brak komunikacji, spacerują po mojej
głowie każdego dnia. Nocami lubią pobiegać i skakać z całą
siła przytupując w bodźce odpowiedzialne za tęsknotę. Jej i Jego
nie mogły być o Was, bo zawsze widziałem Was razem. Zwykle przez
telefon, nie pytałem nawet co u Ciebie, zawsze co u Was. Nie
rozliczam się bo mam wyrzuty, rozliczam się, bo po raz pierwszy nie
muszę oszukiwać i kręcić, winien Wam jestem prawdę.
Prawda
jest jeszcze jedna, straciłem przyjaciela, jak i najważniejszą
przyjaźń, której nie ma szans już odtworzyć czy podrobić.
Przyjaźń hartowana prawdziwym hardcorem, emocjami, melanżami i
trudnymi rozmowami. Utwardzana przez różne czasy, szkoły i zawody.
Szlifowana wspólnymi wyjazdami, głupotami, tańcem i wielokrotnym
zbijaniem piątki podczas tych wszystkich nasiadówek. Bilans jest na
zawsze zapisany w jednym kadrze tej uśmiechniętej twarzy o lekko
za czerwienionym białku w oczach. Nie potrafię napisać nic bardziej
patetycznego, zawsze lubiłeś proste rozwiązania. Robert, trzymaj
się. Łobuzie, strasznie mi Ciebie brakuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz