czwartek, 19 kwietnia 2012

Godzina trzynasta

Ta notka, jak i historia zaczyna się gdzieś w okolicach godziny pierwszej, lecz mam na myśli czas po południowy. Już dawno kłębił się we mnie pomysł, na taką przewrotną opowieść, szukałem odpowiedniego splotu historii, trafionej imprezy, błądziłem między charakterystykami, nie mogłem zdecydować się na bohaterów i odłożyłem ten ciekawy scenariusz, aż życie samo napisało dużo ciekawszy...

Godzina trzynasta, zawinięty w pościeli przeciąga się leniwie mężczyzna, zdradza go męskość, każdego ranka nie potrafi ukryć jak sprawnym jest mężczyzną, to cieszy oczy jego kobiety. Noc w pracy, ale cztery godziny snu to i tak sporo dla zdrowo odżywionego organizmu, po mieszkaniu nosi się zapach kąpieli i cicho pracuję sokowirówka, wyciskany sok pomarańczy plus grejpfruta dodaje sił witalnych, dźwiga partnerkę wprost do łazienki, tam drzwi się zamykają, otwierają się serca i gruczoły odpowiedzialne za feromony.

Godzina trzynasta, pod kocem wiję się, umęczony i spocony facet, męskość wyeksploatowana, skurczona gdzieś natłokiem używek, to nie cieszy już żadnych oczu, chociaż, jeszcze parę godzin wstecz, możliwe, że niejedne. Noc na intensywnym melanżu, sen to jakieś kilka godzin, z czego dwie jeszcze na kokainie i mefedronie, nie można zaliczyć do regenerujących chwil tej drzemki, niewiele zjadł dzień wcześniej, w mieszkaniu wisi odór, potu, alkoholu, lateksu, na zewnątrz hałaśliwe, wręcz drą się te paskudne bachory, wyciska mocny potok wymiocin z żołądka, opada z sił, dźwiga się z powrotem do łóżka, zerka w zamknięty portfel, zapiszczał z pustki, później do zamkniętej szafki, tam w słońcu połyskało, zaświeciło niczym srebro, sprzeda się i otworzyła się nowa perspektywa dnia.
Ignoruję masę telefonów, reflektuję na tę, które są w stanie poprawić i tak solidny i ordynarny melanż minionej nocy, bar Phoung-Dong odbiera wtem zamówienie na ryż rozmaitości, facet wstaję sięga po kawę, Ibum, i bum, wali jakiegoś kielicha z wieczora, wywietrzały, ale ocuci niczym morska bryza. Dosiada do wagi ustala kilka zamówień, wcześniej odpowiednio ważąc swoje za potrzebowanie, dzwonek naważył nie lada ciężar strachu, bez względu czy na kogoś czeka, czy nie, zawsze może to być ktoś nieproszony. Zjada ledwie połowę tego, co zostawia ten posłuszny Azjata (bez napiwku), długo-trwający prysznic odświeża jego wspomnienia, psychika ma wrażenie być wypłukiwana wraz z taplaniem przy czyszczeniu tyłka. Majtki, koszuleczka, kurteczka, perfumy dla ukrycia dnia poprzedniego, kluczyki, kierunek sklep, goście będą za dwie godziny.

Słoneczne promienie chętnie odbijają różne fale pościeli, która intensywnie faluję jeszcze po kąpieli. Telefony dzwonią, z każdym odprawia krótką rozmowę, dogaduję szczegóły z dwuznacznym dowcipem, błyskotliwie. Wspólnie siadają do stołu, ustalają dzisiejszą listę zakupów, wcześniej odpowiednio listując lodówkę, dzięki czemu lista lekko zawęża się. Miętą i sprawne przygotowanie naczyń w zmywarce. Majtki, koszuleczka, kurteczka, perfumy dla lepszego samo poczucia, kluczyki, kierunek sklep, gości odbierają za dwie godziny.
W sklepie zmierzają do kilku – lecz jasno określonych – działów sali sprzedaży. Jednak po drodze zwykło wpaść coś na inny dzień, nadadzą temu użytek przy kolejnym wspólnym gotowaniu. Samochód kręci wolne obroty, płyn do spryskiwaczy przeciera od przodu z kurzu szybę, przez który słońce kradło nieco z cennej widoczności, radio jest radiem, a zasadniczo tłem do ciągłej spokojnej i ciepłej - jak ten dzień raczkującej wiosny – rozmowy. Wsiadają goście, kilka żartów reguluję może chwilowo napiętą atmosferę, ruszają do mieszkania, a konkretnie kuchni.

W Tesco zmierza zawsze w lewo, tutaj zwykł przystanąć i zastanawiać się na co dziś ma ochotę, morze wódki, nocy wstecz budzi lekki niesmak, ale niech mimo wszystko uzupełni wieczór w akompaniamencie whiskey. Przy niczym nie przystaję, alkohol, popychacz, Redbull i izotonik, przy kasie zawsze guma do żucia, reszta nawet nie wpada mu w oko. Zakupy szybkie, jak życie. Samochód zrywa się z piskiem, wieczny pościg doprawdy nie wiedzieć za czym, wszędzie ktoś czeka, dzwoni, albo on czeka i on dzwoni, albo oni dzwonią, żeby poczekał. Radio jest energy mixem, wizualizuję sobie chorografię na dzisiejszych występach parkietowych, uchyla szybę, warto pochwalić się już targetowi, że jedzie tutaj chłopak, który zna klubowe parkiety, za kilka godzin będzie dostępny na beta-testy, oraz posłuży w odpowiedzi tematom na hyperreal: „Ketony, a seks?”
Goście czekają, zrechotały do typowego sucharowego dowcipu śmiech, wymiana piątek, kobiet nie uświadczono, wchodzą na górę, kuchnie mijając z odrazą. Sięgają po kieliszki, później on sięga po flaszkę, wódka sięga obręczy kieliszków, wszyscy sięgają nimi w górze po inne kieliszki aby stuknąć nimi solidarnie, kieliszki sięgają ust, po czym denka próbują sięgnąć sufitu, z sufitu podobno ktoś sięga na to boskim okiem, i typuje który z nich sięga już dna, koniec końców, facet sięga po lustro. Na Atlanticu pojaśniała krótsza wskazówka na drzwi do jadalni, a druga na barek. 

Wszyscy aktywnie pracują w kuchni, każdy ma określoną rolę i drinka w pobliżu, ona z coraz większym, lecz typowym niepokojem zerka na jego coraz zuchwalsze pociągnięcia ze szklanki, ich spojrzenia spotykają się, z oczu idzie wyczytać proste ostrzeżenia, z drugich zaskakujące tłumaczące, na tej płaszczyźnie dziś do kompromisu nie dojdzie. Stół w zastawie, wszystko trzyma się kompletu, płoną świeczki, świeży wypiek zagościł pachnąco na stole. Każdy zachwala te pyszności, są warte pochwały. Muzyka po cichu wtóruję dość poważnym pogawędką, na ile alkohol pozwala jeszcze na powagę, trochę życiowo, trochę politycznie, trochę dowcipnie, trochę romantycznie, trochę erotycznie i jakkolwiek alkoholu było trochę, trochę za mało.
Widać już coraz gęstszą atmosferę w relacji jednego duetu, on już zdaje się mało z tego robić, buty zakłada przy pomocy ściany, oczy krążą po twarzy ukochanej, natomiast jej krążą usta, na ogół w grymas wkurwienia. Ruszają, kilka uścisków, parę buziaków i atmosfera się oczyszcza. Na mieście mijają grupy, ochlani żywiołowo dyskutują gdzie jest jakiś bałagan, w klubie nie było nic do wyrwania. W sklepie przytomne zakupy Old Smullger, w rozmiarze jak tytuł dawnej kryminalnej polskiej produkcji, zgłosił się w jego dłoni. Ucztę na tym procentowym płótnie naszkicowali sokiem ananasowym, a pomalowali lodem, wyszło alkoholowe arcydzieło.

Po twarzach niektórych widać alkohol, u drugich prochy, są tacy co i jedno i drugie. Każdy ma już swój temat, rozrywkę, a dokładniej świat. Przy wyjściu na miasto niekiedy potrzeba pomocy przy zakładaniu butów, znajdą się tacy, którzy pamięcią nie wyjdą z domu. Wchodzi do klubu, cokolwiek by się nie działo, ZAWSZE pierwszy będzie bar, mając pieniądze do klubu wchodzi profilaktycznie, myślami i tak jest w agencji, jednak musi później mieć podstawę do argumentów, że panny były słabe. Wychodząc mija jakieś pary, źle robi mu się na ich widok i żywo dyskutuję z ziomkiem, który burdel będzie dziś w guście, w końcu w klubie było pusto. W taksówce już wie jaki adres podać, na miejscu prosi o drinka, weźmie też dziwce, jest głupi, ale głupi gentlemen to lepsze niż tylko głupota. Pod natryskiem śliną naszkicował ślad na kafelkach, domalował procentową uryną, płótno leży już w pokoju, dzisiaj on po raz kolejny będzie je darł.
Po wyjściu ledwo już idzie, chociaż przyjął porządną kreskę przed wyjściem, alkohol już dumnie w koszulce lidera przejmuję pełną kontrolę nad peletonem emocji, myślami jest w domu tam padnie na łóżko, w końcu było fajnie, świetnie, albo nie, tragicznie...

Po wejściu i ich i alkoholu na stół już nie wie co mówi, niby trzeźwo, ale na drugi dzień nie powtórzy, ona już wie, że to jego pora, rano będą o tym rozmawiać, nie było tak tragicznie, nie było źle, fajnie, chyba świetnie...

Podsumowałbym to jakoś, mógłbym coś dodać, ale większość osób czytających te wynurzenia znają sytuację, jak i osoby opisane, no ale, żeby dla przyjezdnych tajemnicy nie robić, opowiadają o jednej osobie, która wciąż nie potrafi określić jasno, które życie jest fajniejsze, bo o fajność w życiu chodzi podobno.

'...patrz ludziom po oczach, od zawsze Ci mówiłem, piętnaście kilo schudłem jak towar odstawiłem...' - Sokół

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz