środa, 23 stycznia 2013

AntyKomuna


Trzeba pisać. W jakiś sposób pisanie, zaczęło mi dawać ukojenia, w spędzaniu wolnego czasu nie będąc napierdolonym. Tak pięknie zacząłem, haha, a tak brzydko zakończyłem tę myśl. Cóż, pisanie też jest przewrotne, można przewrócić kilka tysięcy myśli na tego OpenOffice'a, przewrotnie wpleść je w jakiś niecodzienny melanż, przewracając metafory jak ściany w kostce rubika i postawić cały tekst przed-wrota... oceny.

Bardzo próżny początek z małym popisem możliwości. Nie przypadkowo padł popis, bo będzie też politycznie. Zgodnie z obietnicą skoncentrujemy się na Marszu AntyKomuny i chociaż od powstania koncepcji tego pochodu, tytuł sam w sobie nie jest moim wymarzonym. To moim obowiązkiem jest tam być. Być w siedlisku osób wyczulonych na flagę narodową, na przywiązanie do ojczyzny, myślących wolnościowo, chadecko, radykalnie, lub skrajnie narodowo, bo może nieprecyzyjnie popieram jedno skrzydło tego zgromadzenia, to jest mi z nimi wszystkimi najbardziej po drodze.

Droga z Konina jest krótka. Nie wiem jak długo będę zadawał sobie pytanie, dlaczego akurat podróżowałem z tego miejsca do mojego ukochanego miasta. Możliwe, że odpowiedź będzie przychodzić tak długo, jak mnie wydaje się długa ta podróż. Mimo że autostrada, że dobre warunki, że zapierdalam jak dziki. Opel Corsa B aby nie ryczeć jak Ursus przy żniwach, musi oscylować między 100, a 120 km\h, to jego optymalna prędkość dla sunięcia po drogach asfaltowych o fakturze typowej dla autostrady. W głowie kotłuję mi się wyłącznie żądza spożywania alkoholu, ku temu mknę! Co za potworny nałóg, potrafi wywrócić mózg do góry nogami, słowo daję, konsekwencje uzależnienia są niegroźne, ale detoks jest największym przekleństwem jakie dane mi było doświadczyć - nie przesadzam - w życiu. Przez kilka przystanków związanych z moim pokręconym życiem wreszcie ląduję na Pasażu Schillera, obok Nielata i lekko zdziesiątkowanej ekipie z pociągu do Warszawy.

Sam pochód przebiega spokojnie i tym razem nikt go nie zatrzymał. Przeszkadzał deszcz i dezorganizacja spowodowana brakiem alkoholu, poza tym czas przejścia wydłużył się do tego stopnia, że zaniedbałem zegarek, co spowodowało wiele komplikujących następstw. Na koncert nie dotarłem, a wiem, że powinienem żałować, przemarznięty i zmoczony do bokserek padłem w domu przed butelką Williama Lawsona.
Poradziłem jej.
Sobie nie do końca, pobudka była niezmiernie dziwna, mieszkanie pełne powywracanych przedmiotów, z włączonym na głośno telewizorem, kolejny raz zerwałem film.

Zbieram się do podsumowania roku, naprawdę pojebanego, i nie jest to brak słów, tylko taki był.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz