Trzeba pisać. W jakiś
sposób pisanie, zaczęło mi dawać ukojenia, w spędzaniu wolnego
czasu nie będąc napierdolonym. Tak pięknie zacząłem, haha, a tak
brzydko zakończyłem tę myśl. Cóż, pisanie też jest przewrotne,
można przewrócić kilka tysięcy myśli na tego OpenOffice'a,
przewrotnie wpleść je w jakiś niecodzienny melanż, przewracając
metafory jak ściany w kostce rubika i postawić cały tekst
przed-wrota... oceny.
Bardzo próżny początek
z małym popisem możliwości. Nie przypadkowo padł popis, bo będzie
też politycznie. Zgodnie z obietnicą skoncentrujemy się na Marszu
AntyKomuny i chociaż od powstania koncepcji tego pochodu, tytuł sam
w sobie nie jest moim wymarzonym. To moim obowiązkiem jest tam być.
Być w siedlisku osób wyczulonych na flagę narodową, na
przywiązanie do ojczyzny, myślących wolnościowo, chadecko,
radykalnie, lub skrajnie narodowo, bo może nieprecyzyjnie popieram
jedno skrzydło tego zgromadzenia, to jest mi z nimi wszystkimi
najbardziej po drodze.
Droga z Konina jest
krótka. Nie wiem jak długo będę zadawał sobie pytanie, dlaczego
akurat podróżowałem z tego miejsca do mojego ukochanego miasta.
Możliwe, że odpowiedź będzie przychodzić tak długo, jak mnie
wydaje się długa ta podróż. Mimo że autostrada, że dobre
warunki, że zapierdalam jak dziki. Opel Corsa B aby nie ryczeć jak
Ursus przy żniwach, musi oscylować między 100, a 120 km\h, to jego
optymalna prędkość dla sunięcia po drogach asfaltowych o fakturze
typowej dla autostrady. W głowie kotłuję mi się wyłącznie żądza
spożywania alkoholu, ku temu mknę! Co za potworny nałóg, potrafi
wywrócić mózg do góry nogami, słowo daję, konsekwencje
uzależnienia są niegroźne, ale detoks jest największym
przekleństwem jakie dane mi było doświadczyć - nie przesadzam - w
życiu. Przez kilka przystanków związanych z moim pokręconym
życiem wreszcie ląduję na Pasażu Schillera, obok Nielata i lekko
zdziesiątkowanej ekipie z pociągu do Warszawy.
Sam pochód przebiega
spokojnie i tym razem nikt go nie zatrzymał. Przeszkadzał deszcz i
dezorganizacja spowodowana brakiem alkoholu, poza tym czas przejścia
wydłużył się do tego stopnia, że zaniedbałem zegarek, co
spowodowało wiele komplikujących następstw. Na koncert nie
dotarłem, a wiem, że powinienem żałować, przemarznięty i
zmoczony do bokserek padłem w domu przed butelką Williama Lawsona.
Poradziłem jej.
Sobie nie do końca,
pobudka była niezmiernie dziwna, mieszkanie pełne powywracanych
przedmiotów, z włączonym na głośno telewizorem, kolejny raz
zerwałem film.
Zbieram się do
podsumowania roku, naprawdę pojebanego, i nie jest to brak słów,
tylko taki był.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz