czwartek, 31 maja 2007

Ostatnie 21 dni z melanżowicza-imprezowicza

Upalny dzień, sosnowe bez papierkowe biurko i mrugające kolory monitora, po lewej stronie na skraju pulpitu stoi wysoka butelka z herbem re prezentującym Tyskich Braci, tuż obok spoczywa łokieć podpierający czoło – wyraźnie ciężkie tego dnia, wewnątrz czoła, na miliardach tych cienkich lini przechodzących po całym mózgu pędzą wspomnienia trzech tygodni, najwyższy czas dać im wolność, blog jest głodny imprez...

Tam u góry, to oczywiście ja, może przesadziłem pół mnie, ostatnie 21 dni z melanżowicza-imprezowicza, bliżej mi do pijaka-melanżowicza, i w głębi mojego life, nic nie służy tym notorycznym libacjom, a ja dopiero dziś postanowiłem zrobić przerwę.

Nie bardzo jest sens, nie to żeby brakło tu chęci, lecz nie bardzo jest potrzeba powtarzać tutaj powiedzmy prostą scenę ubiegłych już wieczorów: Cześć, słuchaj – i tutaj mamy zazwyczaj kilka opcji i taka najbardziej podstawowa – jesteś w domu, wychodzisz? – to jest tak zwana, nie zapowiadająca niczego groźnego, gorzej gdy – słuchaj, co powiesz na bilard? – ta już raczej mówi dużo więcej o najbliższych godzinach, jest jeszcze najmniej 'owijającawbawełne' – pijesz wódkę/jarasz coś? Selektywnie mówią to różne strony mojej klastry koleżeńskiej, najczęściej zgadzam się, lub tłumacze się jakimś sprawami wyższej rangi. I tutaj a' propos ostatnich tygodni, żadne wymówki, ani sprawy wyższej rangi do głowy za cholerę mi nie przychodził, ofert było sporo i każda pachniała alkoholem, każdą przyjąłem. Następnie dochodzi do omówienia miejsca i godziny, po czym spotkanie najczęściej obejmuje – ławkę bądź lokal – i stamtąd najczęściej kierujemy się – do klubu, stacji, sklepu, dilera.
I ten jakżesz nudny punkt programu pijackiego powtarzał się w moich ostatnich trzech tygodniach nadzwyczaj często, nie ma mowy o maratonie, tymbardziej o rekordzie, gdyż miałem w nim normalne przerwy, spowodowane szkołą, bywało dwa dni odpoczynku i trzy dni gazu, no i odwrotnie, potwornie schlałem się podczas Dni Łodzi, mieliśmy śmiertelne pompy na BeachParty w Cubie, kiedy po połówce Gorzkiej-Żołądkowej Miętowej tańczyliśmy na piachu pod parasolami słonecznymi, równie fruwająco było na urodzinach ojca, podczas mojej pracy-nocnejna stukałem się na przemian trawką z piwkami, duszkiem ciągałem z butelkipo drugiej bramce dla Milanu, dnia następnego krążyłem po projekcie z nowym Tyskim, żeby dnia następnego uderzyć po dwa na ławce z Karolinką, gdy po siedmiu piwach i połówce wódki zaczynałem się telefonicznie rozwodzić podczas grill-party – uznałem że najwyższy czas iść spać, a rano znowu krążyłem z Tyskim, tym razem po działce, na ten szalony tryb życia, przemieliłem szereg martwych króli, na papierkach widniały różne sylwetki, nie miało to znaczenia, kiedy rozbudzone kubki smakowe tak kochają chmiel – jesteś bez szans.

Na koniec festiwalu tych po pijawek, melanży, normalnych imprez, które strywializowały się trwale, odbywają się w coraz wyższych częstotliowściach, że prowadzenie tego melanż-pamiętnika w pełnej trzeźwości umysłu to kompletna abstrakcja, pragnę pochwalić się statystyką moje 21 dni pochłonęło jakieś 30 Tyskaczy, oraz z trzy litry czystej wódki, to już nie melanż, to pijaństwo, a przede mną jeszcze tyle słonecznych wakacyjnych dni, jeszcze nie żegnam się na wakacje, jeszcze nim z kalendarza sfrunie 21 czerwca szykuje się tutaj kilka poważnych bib.


„...Królewskie na wieczór, księżniczkę na życie, martwych króli na jutro żeby mieć czym bulić za gówno...” - Reno

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz