sobota, 22 kwietnia 2006

Oblany poniedziałek

Święta, okres psychicznego, jak i fizycznego wyciszenia dla większości Polaków. Dla typowego Polaka katolika. Ale są ludzie którzy jeszcze przed świętami, zamiast rachunku sumienia, intensywnie pracowali nad portfelem, żeby wtorkowy po świąteczny rachunek świsnął im solidnym kacem.

Jeżeli chodzi o wyciszenie - to chyba tych - którzy protestowali przed wyprawieniem Ob-lanego Poniedziałku w powszechnie uznawanym Cubie, właściwe to uzbierał się całkiem solidny Drin Team, który swojego dyngusa zaczął od pokaźnego zroszenia gardła. Litr na czterech (oprócz mnie, Nielat, Groszek, Jeż, kobiety), na pusto z gwinta, imprezy po gwintach słabo sobie przypominam, dlatego łyki brałem dokładnie “wymiarkowane”. Ironią losu, dla mnie zabrakło już przepysznej truskawkowej wody mineralnej, to też ostatnie detalicznie ważone w jamie ustnej miarki, przepijałem złocistą Warką Strong. Ekipa której w której już promile zaczynały wykazywać tendencje rosnącą, rozpoczęła grę w basket, co mnie zupełnie nie zdziwiło, patrząc po ich stanie świadomości. Wreszcie kiedy uznali, że najwyższy czas, udaliśmy się w lekkiej rozsypce (na kobiety to można czekać wiecznie) na przystanek.

Pod sam Cube, dojechaliśmy bez przeszkód, a do Cube' owej szatni, dostaliśmy się bez kolejki, przy Cube'owym barze nie czekaliśmy długo na inauguracyjnego Wściekłego Psa, po którym zabawa rozkręciła się już ostatecznie. Przez cały melanż wypatrywałem z wysokości (szczerze zażenowany doborem przez dj'a traczyn) kobiet, oraz śledziłem poczynania reszty z naszej ekipy szturmującej klub, moim kąskiem raz, po raz padał browar. 
Nie często schodziłem na parkiet, a już później niemal w ogóle, gdy usłyszałem klubową aranżacje Macareny, Nielat z kolei częściej - lecz na krótko - podrywał się do tańca. A gdy już naprawdę zasapał się po jednym z względnych numerów, rozsiadł się wygodnie na krześle, jego lenistwo tak rozjuszyło sprzątaczkę, że o mały włos nie doszło do awantury, na szczęście mimo wysokiego stężenia procentowego we krwi, posilił się na jej zmrożenie, odpuszczając awanturniczce.
Przez całe siedem godzin w klubie, zwróciły moją uwage dwie dziewczyny, które cechowała, na pierwszy rzut oka, zacna uroda. Groszek i Jeż nie należą do wybrednych i próbowali sił przy każdym większym skupisku miniówek i obcisłych spodni, jeden poprzestał na jakieś klubowicze i od tego momentu Groszka było o 100% więcej, gdyż cały czas scalony był z wyżej wspominaną niewiastą. Jak się okazało obie przeze mnie wypatrzone ślicznoty, były w towarzystwie innych mężczyzn, nastrój poprawiło mi bassowe “Mili państwo, zmiana stylu”, które rozeszło się po wnętrzu, a zaraz po tym usłyszeliśmy upragnione mieszanie drumu z bassem, powyżej tempa 160 bmp. Tym także nie nacieszyłem się długo, gdyż DJ znowu zaczął swoje trudne do zniesienia “melodie moich rodziców” ubarwiać housem.
Pod koniec podjęliśmy szczyty - czyli taniec na podium, oraz seria moich pląsów przed posterunkiem grajka, które wydawały mi się najbardziej adekwatne do pobrzękiwań z głośników. 
I tym zabawnym akcentem zakończyliśmy tany, i ospałym krokiem ruszyliśmy w miasto.

Powrotu nie będę kronikował, pozdrowię tych których przypadkiem wybudził mój chory pomysł, pozdrowię również Tytanów, i resztę ekipy szturmującej. Oby następny dyngus był jeszcze bardziej popieprzony.


"...dla tych co wolą skończyć z życiem, niż skończyć melanż..." - Ras

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz